Przed 1990 r. samorządność w Polsce w zasadzie nie istniała. Jej namiastką były miejskie i gminne rady narodowe. W Szczytnie na przełomie lat 70. i 80. w skład tego gremium wchodziło aż 60 radnych typowanych przez zakłady pracy. Czym się zajmowali i jak wyglądała w tamtym okresie praca urzędu, opowiada w kolejnym cyklu wspomnień były naczelnik miasta Bogusław Palmowski.
NAMIASTKA SAMORZĄDU
Przed przełomem politycznym 1989 r. nie istniały samorządy w formie takiej, do której mieszkańcy przyzwyczaili się przez ostatnich 27 lat. W odgórnie zarządzanym państwie wszelkie decyzje zapadały na szczeblu centralnym. Władzom potrzebne jednak były namiastki samorządności w postaci dziś już prawie zapomnianych rad narodowych. - W latach 70. przez pewien czas na czele Miejskiej Rady Narodowej stał I sekretarz partii – wspomina Bogusław Palmowski. Sytuacja zmieniła się na początku lat 80. W Szczytnie funkcję tę zaczęła pełnić Teresa Paciorkowska – Olbryś, a zastępowali ją prokurator Wanda Jurczenko i sekretarz KM PZPR Leon Stawicki. W skład prezydium wchodzili jeszcze szefowie czterech komisji. Łącznie radę stanowiło aż 60 radnych, którzy byli typowani przez lokalne zakłady pracy. - Wybory polegały na tym, że na ogół głosowało się bez skreśleń – mówi Bogusław Palmowski. Oznaczało to, że osoby wytypowane automatycznie stawały się członkami rady. Nasz rozmówca przyznaje, że w owym czasie naczelnicy miast, aby „się wykazać”, podejmowali działania na rzecz uzyskania jak najwyższej frekwencji w wyborach. - U nas wynosiła ona zwykle ponad 90%. Ludzi do lokali dowoziło się nawet taksówkami – wspomina.