W 1954 r. poszedłem do szkoły podstawowej w odległym o 3 kilometry Kałęczynie. Trzeba było zimą i latem pokonywać tę odległość na piechotę. Zimy nie były wtedy takie łagodne jak dzisiaj. Nauka nie sprawiała mi trudności, należałem pod tym względem do czołówki klasowej. Szkołę podstawową ukończyłem w 1961 r. Za namową mamy i nauczycieli złożyłem dokumenty do Liceum Pedagogicznego nr 8 w Szczytnie.

W atmosferze tymczasowości
Tadeusz Frączek

SZKOLNE ROZTERKI

Egzamin zdałem pomyślnie. Przez pewien czas nosiłem w sobie kompleks niższości. Zastałem tam dzieci dyrektorów, pułkowników szkoły oficerskiej MO i innych ważnych mieszkańców miasta, co mnie deprymowało. W końcu zrobiłem rachunek sumienia i zadałem sobie pytanie: „czym ty się różnisz od innych? Masz dwie ręce, dwie nogi, głowę, więc wylecz się z kompleksów”. To dodało mi pewności siebie i pozwoliło usytuować się w lepszej pozycji koleżeńskiej. Znalazł się jednak pewien powód do załamania. Strasznie brzydko pisałem. Moja polonistka, a zarazem wychowawczyni, Ryta Kuhn, kiedy brała moje wypracowanie do ręki, natychmiast je przekreślała i stawiała dwójkę. Na pierwsze dwa okresy z języka polskiego miałem ocenę niedostateczną. Załamałem się, przyjechałem do domu i stwierdziłem, że nie chcę w tej szkole być. Ambitna mama, z ogromnymi chęciami do kształcenia mnie, wyperswadowała mi ten pomysł i wróciłem do szkoły. Ponieważ mieszkałem w internacie znajdującym się w budynku szkolnym, schodziłem do klasy, brałem kredę i ćwiczyłem pisownię na tablicy. Pani Kuhn była mądrą kobietą, kiedy doszła do niej ta wiadomość i widziała postęp jakościowy w moim piśmie, na kolejne okresy stawiała mi już ocenę dostateczną.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.