Jak to się stało, że jako absolwent Uniwersytetu Warszawskiego z dziedziny archeologii Polski zostałem wykładowcą Wyższej Szkoły Oficerskiej MO w Szczytnie? Duża rolę odegrała w tym moja ciocia Okoniewska, która robiła niezrównane śledzie w oleju.
W ZAKLĘTYM KRĘGU

W terminie napisałem pracę magisterską, ale nie w terminie ją broniłem. Nie chciałem rezygnować z zarobków w „Plastusiu” i rozstawać się ze wspaniałą atmosferą studencką. Napisałem podanie do kierownictwa uniwersytetu, żeby przedłużyło mi studia o rok, pod pretekstem, że jeszcze nie ukończyłem pracy magisterskiej. Otrzymałem zgodę, a ponieważ pracę miałem napisaną w całości, to ten czas wykorzystywałem na zarobkowanie i frywolne zabawy. W końcu mijał rok i trzeba było pracę bronić. Chciałem się zatrzymać na stałe w Warszawie. Udałem się do Arsenału, gdzie mieściło się Muzeum Archeologiczne. Zaproponowano mi pracę za 1150 złotych. To oznaczało, że po pięciu latach studiów miałem zarabiać o 100 zł więcej aniżeli nauczyciel po Liceum Pedagogicznym. Koledzy doradzali mi, abym się udał do Akademii Wojskowej w Rembertowie, bo jest tam wolne stanowisko w Bibliotece Wojskowej. Tam zaproponowano mi pensję w wysokości 1200 złotych. Tymczasem wynajem mieszkania w Warszawie kosztował wówczas około 2500 złotych. Do tego trzeba dodać, że nie otrzymywało się meldunku w stolicy, bo nie dostawały go osoby z zewnątrz. A bez meldunku z kolei nie można było otrzymać pracy. Takie wtedy panowały idiotyzmy, taki istniał zaklęty krąg.