...każdy wina łyknie, kiełbaskę usmaży, wesoło pogwarzy. Taką rymowanką opatrzyłam jedno ze zdjęć wklejone do kroniki „Kręciołowej”, a że wiosna zagościła, czas na wspomnienia rowerowe. W opasłych kronikach moc opisów przygód, które wkręcały się ponad 20 lat temu w koła jednośladów. Wynika z nich, że trudno było odstawić rowery i przeczekać zimę oraz to, że już 11 lutego 2001 r. odbywało się otwarcie sezonu.
Czytając wspomnienia bardzo się uśmiałam z opisu sytuacji dotyczącej poszukiwań saszetki, którą podczas jazdy po wertepach utraciła jedna z koleżanek. Niezabezpieczony pakunek wypadł z koszyka, który miała na bagażniku. Opis tej przygody nosi tytuł: „Mina w Wawrochach”. Otóż zarządzony został powrót i poszukiwanie zguby. Już z daleka dostrzegłam tuż przy skraju szosy czarny kształt przypominający utraconą rzecz. Pomknęłam więc, by podnieść leżącą saszetkę. Niestety czarny kształt okazał się... miną, czyli krowim plackiem. Wówczas koleżanka wpadła na pomysł, że pomodli się do świętego Antoniego – patrona zagubionych rzeczy i odzyska stratę. Cóż... znała tylko przyśpiewkę o tym co zgubiła pod miedzą i niestety nie pomogło, zguba przepadła bez śladu, ale ileż ta wyprawa śmiechu w nas wyzwoliła.
Niestety kolejna wycieczka, która opatrzona jest tytułem: „Przeklęta jemioła z Rudki” dla mnie zakończyła się łzami. Na leśnej drodze zatrzymałam się, by podnieść perłę - owoc jemioły. Nie zachowałam ostrożności i z całej siły uderzyłam głową o zmrożone podłoże. Zobaczyłam całą konstelację gwiazd, a łzy niczym perły popłynęły z moich oczu. Gdy mnie wyswobodzono spod roweru i udzielono pierwszej pomocy, od razu doszukiwałam się winy i takim sposobem padło na jemiołę. Już w domu wyczytałam, że jemioła przynosi szczęście i że warto całować się pod jej baldachimem, ale wyczytałam też, że to pasożyt i przekleństwo... każdy ma prawo interpretować znaczenie rośliny po swojemu.
Kolejna wyprawa nosząca tytuł: „Holówka z Trelkówka” opatrzona jest datą 18 marca 2001 r. Z opisu wynika, że na wyprawę zdecydowało się 11 osób, a dokładnie: Ela, Marzena, Halina Monika, Jagoda, dwie Grażyny, Klemens, Paweł, Waldek oraz najmłodszy rajdowiec: Filipek. Brzegiem Dużego Domowego, przez Kamionek, Szczycionek, Kobylochę dotarliśmy nad jezioro Sasek Wielki na Trelkówku. Chodząc po pomoście na cienkim, jakby posypanym cukrem pudrem lodzie, odkryliśmy dziwne ślady. Zaintrygowani próbowaliśmy odgadnąć jakież to odważne zwierzątko spacerowało po tak przeraźliwie cienkiej tafli. Halinka – ekspert od spraw łowiectwa, która niejedną noc czatowała na myśliwskiej ambonie – powiedziała, że to sznurowanie, charakterystyczny trop lisa. Obecność dziecka oraz ślady lisa sprawiły, że nam dorosłym zaczęły przypominać się bajki. Każdy z nas pamiętał opowieść o chytrusie, który w przeręblu zostawił swój ogon. Wówczas charakterystyczny trop rudzielca podpowiedział z czego zorganizować hol, ponieważ nasz mały przyjaciel Filip po przejechaniu 10 km nie miał siły na powrót. Wracał holowany przez Klemensa.
Korzystając z uprzejmości redakcji „Kurka Mazurskiego”, zamieściliśmy w prasie lokalnej ogłoszenie, zapraszając chętnych na rajd rowerowy w dniu 25 marca 2001 r. do Wykna. Z pamiątkowych zbiorów i zapisów wiem jak wówczas byliśmy ubrani, wiem też, że wyjazd zaplanowano na godzinę 11.00 (według nowego czasu) i że w wycieczce wzięło udział 21 osób. Panowała wówczas iście marcowa pogoda, świeciło słońce, ale wiał porywisty wiatr. Na poboczu, gdy przemieszczaliśmy się „tatarskim szlakiem”, leżał śnieg. Gościnne Wykno powitało nas miejscem na ognisko, wokół którego się zgromadziliśmy piekąc kiełbaski i tu zdradzę tajemnicę... rozgrzewając ambrozją serwowaną przez jednego z kolegów. Niestety napoju bogów było tyle, co kot napłakał, ponieważ butelka się otworzyła, zawartość wylała do plecaka, zmoczyła kurtkę. Na widok plamy wszyscy się dziwiliśmy, że nam zimno a kolega się spocił. On otworzył plecak i ukazał uratowaną reszteczkę napoju i wyjaśnił: „ja się nie spociłem, ja wino utraciłem”. W tym roku jeszcze roweru nie wyciągałam, ale dzięki kronikom, zdjęciom to, co było powspominałam.
Grażyna Saj-Klocek