- Wy to macie tutaj fajnie – usłyszał niedawno „Kurek” w jednym z okolicznych lokali. – Dokądkolwiek pojedziecie, wszędzie macie jezioro, rzeczkę czy jakiś ładny lasek . Słowa padły z ust mieszkanki północnego Mazowsza. Wystarczy pojechać od nas trochę w kierunku południowym, by przekonać się, że warmińsko-mazurskie okoliczności przyrody są faktycznie ciekawsze.
Jeśli tylko czas i pogoda pozwalają, staramy się zajrzeć tam, gdzie nas dotychczas nie było. Ostatnio zawitaliśmy do rezerwatu „Dęby Napiwodzkie”. Choć nazwa odsyła teoretycznie do miejscowości leżącej przed samą Nidzicą, rezerwat znajduje się w naszym powiecie, około 5 km od Jedwabna. Wystarczy minąć niewielką wioskę Nowe Borowe, przejechać przez mostek na rzeczce Czarnej i znaleźć niepozorną drożynę prowadzącą w prawo. Samochodem tam nie wjedziemy. O tym, że faktycznie znaleźliśmy się w rezerwacie, świadczą tablice stojące ok. 300 m od głównej drogi (fot. 1). Rezerwat zajmuje niewielki obszar (37 ha), ale po zrobieniu kilkunastu kroków można odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w całkowitej głuszy, z dala od siedzib ludzkich, w puszczy rodem z początkowych scen „Poszukiwaczy zaginionej arki” (fot. 2).
Jak nazwa rezerwatu wskazuje, punktem odniesienia są wiekowe dęby. Okazały pomnikowy dąb zobaczymy jeszcze przed rezerwatem, po lewej stronie drogi wojewódzkiej w kierunku Nidzicy. Na obszarze chronionym i w jego bezpośrednim sąsiedztwie część z kilkudziesięciu dębów niestety, już obumarła (fot. 3) – niektóre rosną jeszcze, ale już bez liści, z mocno zredukowaną koroną. Inne leżą powalone. Miejsce robi spore wrażenie, głównie na miłośnikach flory – znajdziemy w nim rzadkie gatunki roślin znacznie mniejszych od dębów.
Miłośnicy czarnego humoru mogą zrobić sobie niemal ekstremalną wycieczkę w innym kierunku, niedaleko poza granice naszego powiatu. Drogą krajową nr 58 dojedziemy do letniskowej wioski o sympatycznej nazwie Zgon (fot. 4), w Rucianem możemy coś zjeść w lokalu Killer Kebab, a jeśli skręcimy w stronę Guzianki i odbijemy potem w prawo od asfaltówki, dotrzemy nad leśne jeziorko (fo t. 5), któremu nadano dwie wymienne nazwy: Martwe lub Śmierci.
My, cali i zdrowi, wróciliśmy do domu.
POCZET KRZYSZTOFÓW SZCZYCIEŃSKICH
W minionym tygodniu przypadał główny termin imienin Krzysztofa. Główny, ponieważ Krzyśki i Krzysztofowie mogą obchodzić swoje imieniny nie tylko 25 lipca. Do wyboru mają jeszcze: 2 marca, 5 marca, 15 marca, 14 kwietnia, 21 maja, 20 sierpnia, 23 września i 31 października. Krzysztof należy do najpopularniejszych imion męskich w Polsce – choć w ostatnich latach nie znajduje się ono może w ścisłej czołówce wpisów do ksiąg USC, Krzysztofów mamy około 600 tysięcy, co daje drugie miejsce w kraju, za Piotrem. Krzysztofów nie brakuje także w Szczytnie i powiecie. Wielu mieszkańców ziemi szczycieńskiej skojarzyłoby to imię z Krzysztofem Klenczonem, najbardziej znanym muzykiem związanym ze Szczytnem. Imię to nosi także obecny burmistrz stolicy powiatu, czyli Krzysztof Mańkowski. Skoro o włodarzach mowa: poprzedni wójt gminy Jedwabno to Krzysztof Otulakowski. Kibice sportowi pamiętają zapewne co najmniej dwóch piłkarzy związanych z lepszymi latami naszego futbolu: Krzysztofa Rudzkiego i Krzysztofa Żelaskowskiego. Jeśli wrócimy jeszcze do świata kultury, to nie wypada nie wspomnieć Krzysztofa Daukszewicza, satyryka, poetę i kompozytora, znanego ze „Szkła kontaktowego” w TVN-ie. Wprawdzie w Szczytnie na świat nie przyszedł, ale urodził się niedaleko stąd, a w naszym Miejskim Domu Kultury sprawował funkcję dyrektora. Współpracował także – nie założywszy żadnego wzbudzającego kontrowersje stroju – ze szczycieńskim Hunterem. W przeszłości występował podczas Dni i Nocy Szczytna.
Nie wszyscy może pamiętają (lub w ogóle wiedzą), że z naszą ziemią związany był Krzysztof Kieślowski, jeden z najbardziej rozpoznwalanych w świecie polskich reżyserów. Twórca „Dekalogu”, „Podwójnego życia Weroniki” czy „Krótkiego filmu o zabijaniu” lubił odpoczywać w domku w Koczku niedaleko Spychowa. Latem 1995 trafił do szpitala w Szczytnie, gdzie odratowano go po zawale – reżyser znany był z nieregularnego trybu życia, picia w nadmiarze kawy i wypalania zbyt wielu papierosów. Autor trylogii „Trzy kolory” zmarł w marcu następnego roku w Warszawie.
Krzysztofów, bardziej (znamy kilka osób o tym imieniu zajmujących kierownicze stanowiska) lub mniej znanych, mamy u nas znacznie więcej. Na razie tylko jeden z nich – Krzysztof Klenczon – doczekał się aż dwóch pomników. Ten w pobliżu zamkowych ruin ma wersję zarówno letnią, jak i zimową (fot. 6). Czy któryś z pozostałych szczycieńskich Krzysztofów dotrzyma mu kiedyś pomnikowego towarzystwa?