Dwa tygodnie temu ukazał się w „Kurku Mazurskim” mój felieton „Uroki miasta niewielkiego”.

Warszawa w komentarzach czytelników Kurka
Jedna ze stacji metra w Sztokholmie. Jest ich 100 (w warszawskim metrze 34)

Był to pean na cześć miasta Szczytno, porównywanego przeze mnie z Warszawą. W Szczytnie mieszkam od niecałych dwudziestu lat, natomiast warszawiakiem jestem od zawsze. Mój ojciec studiował i pracował w przedwojennej Warszawie. Ja wprawdzie przyszedłem na świat w Toruniu, bo w roku 1945 jeszcze Warszawy prawie nie było, ale urodziłem się niejako w drodze do Stolicy. Ojciec, wybitny, przedwojenny fachowiec (choć młody), otrzymał pracę w stołecznym mieście, natomiast zamieszkać musiał w wynajętej, wiejskiej chacie - bez wody (studnia), ale z elektrycznością. W Józefowie, koło Otwocka (20 km od centrum miasta). W roku 1950 nasza rodzina (a miałem już dwie siostry) otrzymała mieszkanie w jednym z pierwszych budynków mieszkalnych na zapleczu ulicy Nowy Świat, czyli przy dzisiejszej uliczce Gałczyńskiego. Wokół naszego domu był wówczas gigantyczny plac budowy. Miałem pięć lat. Chodziłem do przedszkola. Ale, rzecz oczywista, większość czasu spędzałem na podwórku. W moim wypadku na placu budowy. Był to początek lat pięćdziesiątych. Robotnicy odbudowujący Stolicę mieszkali w prowizorycznych barakach. Oczywiście całymi rodzinami. Z dziećmi, na ogół moimi rówieśnikami. Transport budowlany opierał się na furmankach podmiejskich gospodarzy - właścicieli konia z wozem. Oczywiście przyjeżdżali oni na budowę z dzieciakami, bo niby co mieli z nimi zrobić (ich żony także pracowały). Bardzo cenię sobie te lata, ponieważ ja, co tu ukrywać „inteligencki paniczyk”, wychowywałem się pośród rówieśników pochodzących z prostych, niewykształconych rodzin. Rozumieliśmy się z tymi dzieciakami doskonale i do dzisiaj szanuję ludzi z prawdziwą, naturalną, wrodzoną klasą, niezależnie od ich wykształcenia, czy statusu rodziców. Miałem i mam wielu takich przyjaciół. Jako człowiek już leciwy śmiało mogę powiedzieć, że to, kim czuję się obecnie, czyli na pewno nie jakimś nadętym kabotynem, w dużej mierze zawdzięczam ich towarzystwu.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.