...Józefie Piłsudskim przemienione w lekcję historii, której w 1993 r. udzielił mi pan Wacław Malczewski będą tematem tego felietonu.
Mój starszy kolega nigdy nie ukrywał uwielbienia i kultu dla tego wielkiego patrioty. Zbierał wszelkie pamiątki związane z tą postacią, a ja miałam okazję podziwiać te zbiory w domowym muzeum pana Wacława. Umiał godzinami opowiadać o swoim idolu, a ja notatki robiłam i teraz, u progu kolejnej rocznicy odzyskania niepodległości, te zapiski przedstawię. Mój rozmówca mówił wówczas, że doskonale pamięta wydarzenia sprzed sześćdziesięciu lat, kiedy był czternastoletnim chłopcem. Urodził się 14 kwietnia 1920 r. i jak na dziecko przystało żył ówczesną pełnią i mocą oraz wartościami, które kształtowała rodzina i szkoła. Miał otwarty i chłonny umysł, ale wcale nie zdawał sobie sprawy, że znajdzie się w samym epicentrum historycznych wydarzeń. Pamiętał jednak przebieg i ceremoniał Święta Niepodległości, które przypadało na 11 listopada i było celebrowane przez szkołę, do której uczęszczał. Mój rozmówca wyjaśnił, że była to data upamiętniająca powrót marszałka z twierdzy w Magdeburgu. Panu Malczewskiemu Święto Niepodległości kojarzyło się jedynie z osobą Marszałka, bowiem był on centralną i jedyną osobą uświetniającą tę uroczystość, nadającą obchodom właściwą rangę.
Pan Wacław był uczniem szkoły w Równem, do której dojeżdżał koleją z miejscowości Klewań na Wołyniu. Szkoła, jak zapamiętał, zawsze obchodziła rocznicę odzyskania niepodległości, dodatkowo świętowano też przypadające w dniu 19 marca imieniny marszałka. Dowiedziałam się, że na co dzień sale lekcyjne, jak to wówczas było przyjęte, udekorowane były wizerunkiem orła w koronie i portretami dostojników państwowych, tj. Prezydenta Mościckiego i Pierwszego Marszałka. Jednak po śmierci Józefa Piłsudskiego ten ceremoniał obchodów został znacznie rozbudowany.
Miałam to niebywałe szczęście, że pan Wacław Malczewski opowiedział mi o swoich przeżyciach związanych z dniem 13 maja 1935 r. Zapisałam te wspomnienia tak: W tym dniu z przyczyn obiektywnych nie pojechałem do szkoły, rodzice, korzystając z tego, że byłem w domu, wysłali mnie po zakupy, miałem m.in. kupić mięso. Gdy wszedłem do jatki mięsnej, sprzedawca – stary, brodaty Żyd, ze łzami w oczach zwrócił się do mnie: „Czy kawaler wie, że Marszałek Piłsudski umarł?” Pragnę podkreślić, że w szkole nie informowano nas o tragicznym stanie zdrowia Marszałka. Wiadomość, którą przekazał mi sprzedawca wstrząsnęła mną. Z chwilą, gdy uwierzyłem w prawdziwość tych słów, byłem ogromnie zdziwiony, że ziemia się nie trzęsie i że słońce jeszcze świeci. Otaczała mnie proza życia. Wracając do domu widziałem wśród mijanych osób oznaki przygnębienia, a często łzy. Rzeczywiste obchody żałobne rozpoczęły się w mojej szkole w dniu następnym. Podczas codziennego apelu w sali rekreacyjnej, po oficjalnym zawiadomieniu nas o śmierci Marszałka, powstał płacz, w niektórych przypadkach posiadający cechy zbiorowej histerii. Dopiero wówczas w pełni uświadomiłem sobie, jak ogromną rolę spełniał Marszałek w społeczeństwie. A przede wszystkim w grupie młodzieży stojącej u progu życia. Bezpośrednio po śmierci Marszałka, a więc jeszcze w maju, moi rodzice zmienili miejsce zamieszkania. Wyjechaliśmy do Łucka. Tam kontynuowałem naukę. W roku następnym, w I rocznicę śmierci Marszałka na cmentarzu w Rossie w Wilnie odbyły się uroczystości związane ze złożeniem Jego serca do grobu matki. W uroczystości tej brały udział reprezentacje wszystkich szkół w Polsce z pocztami sztandarowymi. Zostałem wytypowany jako członek pocztu sztandarowego reprezentującego moją szkołę w tej uroczystości. Byłem więc jak gdyby na drugim pogrzebie Marszałka i moja pamięć odnośnie przebiegu tych uroczystości całkowicie odpowiada zachowaniu młodzieży przed rokiem – czyli bezpośrednio po śmierci rzeczywistej. A więc płacz, szloch, smutek, przygnębienie, a nawet zaobserwowałem przypadki zasłabnięcia. Pozwoliłem sobie na luksus wspomnień sprzed sześćdziesięciu laty, mając świadomość, iż stopień zaangażowania i reakcje młodych ludzi były całkowicie usprawiedliwione stosunkiem, jaki przejawiali wobec postaci historycznych, takiej rangi jak Marszałek. Przypomnienie faktów sprzed lat budzi we mnie szereg skojarzeń i refleksji dotyczących zmian, jakie zaszły w naszej świadomości narodowej oraz innego stosunku do centralnych postaci historycznych naszego państwa. Z mojego poglądu, absolutnie subiektywnego wynika, iż stosunek do centralnych postaci był lojalny i poddany wartościom nadrzędnym, które te osoby reprezentowały. Wiadomo, że żyjemy w innych czasach. Nie mam powodu wstydzić się moich odczuć i chciałbym, ażeby i inni byli wrażliwi na pewne zjawiska polityczne, które symbolizują ludzie. Są przecież sprawy nadrzędne, uniwersalne, o wielkiej mocy. Człowiek musi mieć pewien system wartości i powinien go w miarę możliwości przestrzegać.
Nawet teraz, gdy to wspominam, a minęło... bagatela blisko 30 lat, to widzę mojego kolegę i jego nieodzowną przypinkę z miniaturką profilu Marszałka w maciejówce z pietyzmem noszoną i przypiętą do kieszeni bluzy. Pan Wacław udzielił mi wielu lekcji i cieszę się, że nasze drogi zawodowo-prywatne się spotkały. Pan Wacław był pracownikiem szanowanym i bardzo lubianym, ale na zakończenie tych poważnych i ważnych opisów pozwolę sobie na małą anegdotkę z biurowych pokoi. Gdy rozmawialiśmy o domowym muzeum i spytałam jedną z osób, co najbardziej w tych zbiorach jej się podobało, ona niewiele myśląc powiedziała: Piłsudski na kasztelance. Wywołało to salwę śmiechu, bo się przejęzyczyła i Kasztankę - ulubioną klacz Marszałka w kasztelankę zmieniła. Niedawno Kielce odwiedziłam i na fotografii pomnik Marszałka utrwaliłam.
Grażyna Saj-Klocek