Już drugi rok z rzędu odbywa się w Szczytnie akcja Food Not Bombs ("Jedzenie zamiast bomb"). W jej ramach każdy potrzebujący otrzyma za darmo porcję ciepłego posiłku. Wystarczy w każdą niedzielę przyjść na dworzec PKP. Organizatorzy zapewniają, że tak ma być do kwietnia.
NIE ZAWIEDLI
Pożywienie jest rozdawane w niedziele o godzinie 13.00 na tyłach szczycieńskiego dworca kolejowego. Korzystający z darmowych posiłków powinni przynosić ze sobą własne naczynia, choć organizatorzy zawsze mają ze sobą plastikowe talerze, istnieje więc możliwość zjedzenia czegoś ciepłego na miejscu. Ważna jest punktualność, jedzenie rozchodzi się bowiem bardzo szybko i jego rozdawanie rzadko trwa dłużej niż dziesięć minut.
W ubiegłym roku, od grudnia do początku kwietnia udało się rozdać około 400 litrów ciepłej, wegetariańskiej strawy.
JUŻ NAS ZNAJĄ
Wydawanie posiłków ruszyło dwa tygodnie wcześniej niż przed rokiem (3 grudnia). Skończy się najprawdopodobniej w pierwszą niedzielę kwietnia. Ekipę FNB nadal tworzą te same osoby - młodzi ludzie, mieszkańcy Szczytna, spośród których większość uczy się jeszcze bądź studiuje. Łączy ich wspólna postawa: przywiązanie do ruchu "punk", anarchizm oraz dieta wegetariańska. Personaliów nie chcą ujawniać. Twierdzą, że działają całkowicie bezinteresownie i zachowanie anonimowości ma to podkreślać. Również w tym roku, podobnie jak w ubiegłym, akcję propagowali poprzez rozwieszanie na mieście plakatów informacyjnych. Większy rozgłos nie był jednak potrzebny.
- Po jedzenie przychodzą te same osoby co przed rokiem. Rozpoznają nas na mieście, mieliśmy też kilka telefonów od nich z pytaniami co dalej z akcją - opowiada "Tukan", organizator i "dobry duch" szczycieńskiego Food Not Bombs. Z darmowej kuchni korzystają bezdomni oraz osoby żyjące w głębokim ubóstwie. Akcja to dla nich jedyna okazja zjedzenia ciepłego posiłku w niedzielę (w świetlicy przy ulicy Pułaskiego MOPS wydaje zupy od poniedziałku do piątku). To, że jedzenie jest bezmięsne, w ogóle im nie przeszkadza.
- Będę tu co tydzień. W zeszłym roku przychodziłem regularnie, bo jedzenie było smaczne i nie brakowało dla nikogo - mówi pan Stanisław, jeden ze stałych bywalców Food Not Bombs.
OBY NIE ZABRAKŁO CZASU
Akcja wciąż odbywa się bez pomocy sponsorów. W zeszłym roku pieniądze na jedzenie pochodziły głównie ze składek organizatorów i zbiórek przeprowadzanych wśród znajomych. Tym razem dodatkowych środków dostarcza sprzedaż redagowanego przez osoby związane ze szczycieńską sceną punk biuletynu "Our Last Hope". "Tukan" podkreśla, że pod względem finansowym on i jego znajomi jakoś wiążą koniec z końcem, jednak byliby bardzo wdzięczni za wsparcie w postaci np. pieczywa albo jednorazowych talerzyków. Bliższe informacje zainteresowani mogą znaleźć w jego blogu internetowym pod adresem www.tukan-alternative.blog.pl. O sponsoring ani wsparcie instytucjonalne nie zabiegają. Wbrew pozorom finanse to nie największe zmartwienie organizatorów akcji.
- Naszym najgorszym wrogiem jest brak czasu. Tak się składa, że niektórzy z nas w niedzielę jeżdżą na zajęcia do Olsztyna, inni piszą prace licencjackie bądź przygotowują się do matury. Nie ukrywam, że jest coraz trudniej. Co będzie dalej, czas pokaże - mówi "Tukan".
Wojciech Kułakowski
FOOD NOT BOMBS
To akcja zapoczątkowana w latach 80. w USA przez działaczy pacyfistycznych.
Od początku jej wymowa była polityczna - organizatorzy poprzez rozdawanie darmowych posiłków w miejscach publicznych wszystkim potrzebującym chcieli uświadomić społeczeństwu, jak niewiele trzeba wysiłku organizacyjnego i pieniędzy, żeby rozwiązać problem głodu. Jednocześnie jako niemoralną piętnowali postawę niektórych rządów wydatkujących wielkie sumy na zbrojenia. W ciągu przeszło 20 lat akcja rozprzestrzeniła się na całym świecie. Najczęściej jest organizowana przez ruchy wolnościowe, ekologiczne i anarchistyczne. W Polsce co roku przystępują do niej przedstawiciele wymienionych środowisk, głównie w dużych miastach. Najdłuższą tradycję FOOD NOT BOMBS ma w Poznaniu, Gdańsku, Warszawie i Wrocławiu.
2007.01.03