Pozornie błahy wypadek unieruchomił mnie, z powodu kontuzji, na ładnych kilka tygodni. W domu. I tak zostałem wyłączony z współuczestnictwa w wakacyjnych, szczycieńskich imprezach w najpiękniejszym okresie mazurskiego lata. Sezon już się skończył, a ja nie zdążyłem skorzystać z miejscowych atrakcji.
Nie dość, że sobie nie użyłem, to także nie mam o czym napisać, a zawsze tak bardzo lubiłem pomądrzyć się na temat organizacji sezonu turystycznego w Szczytnie. Niestety. Tym razem zabrakło mi stosownej wiedzy. Zatem dzisiaj, zamiast o „Letnim Graniu”, napiszę o tym, komu i do czego potrzebna jest wiedza jako taka.
Wiedza. To słowo brzmi poważnie, zatem zajrzyjmy do encyklopedii, co ono oznacza. Definicja brzmi następująco: ogół wiarygodnych informacji o rzeczywistości wraz z umiejętnością ich wykorzystywania. Nie bardzo pasuje mi tutaj wymieniona umiejętność wykorzystywania posiadanej wiedzy, ponieważ zawsze uważałem, że ten przymiot nazywamy inteligencją. Ale niech tam. Są ludzie mądrzejsi ode mnie. A o czym jeszcze mówi owa definicja? Ano o wiarygodności posiadanych wiadomości i to jest temat ciekawy do omówienia.
Już w starożytności Arystoteles wprowadził podział na wiedzę teoretyczną i praktyczną. Bo też czym innym jest dowiedzieć się z podręcznika, jak należy pływać kraulem, a czym innym mozolnie nauczyć się tego w wodzie. Czyli zdobyć wiedzę praktyczną. Na marginesie dodam od siebie, że niezwykle często spotykam się ze zjawiskiem, że taki podręcznikowy teoretyk wprost uwielbia autorytatywnie pouczać praktyków o ich brakach niezbędnej wiedzy w konkretnej dziedzinie. Funkcjonuje nawet takie popularne powiedzonko „ty nie ucz ojca dzieci robić”. Owo powiedzonko znakomicie pasuje do niektórych teoretycznych, bezdzietnych znawców życia rodzinnego, nie wymieniając po nazwisku. Zasada pouczania maluczkich jest wręcz motorem wszelakich telewizyjnych dysput politycznych. Bo też o czym mogliby ględzić partyjni, resortowi wodzowie - z zawodu dyrektorzy czegokolwiek, z otrzaskanymi praktycznie podwładnymi? A przecież autorytet należy utrzymać za wszelką cenę. Akurat, kiedy to piszę, wiceministrem rolnictwa został „mój ulubieniec” Janusz Kowalski. Podejrzewam, że obecnie przegląda on kolorowe atlasy roślin, aby nauczyć się odróżniać żyto od pszenicy. Ale bez wątpienia zapewne już zaczął mądrzyć się gdzie tylko ma okazję.
W encyklopedycznej definicji wiedzy zawarto sformułowanie, że opiera się ona na otrzymanych informacjach wiarygodnych. I tu zaczynają się „schody”. Wiarygodne, to znaczy prawdziwe. Jak je wyselekcjonować spośród innych? Siedemnastowieczny filozof Francis Bacon napisał: „ilu ludzi tyle prawd” i oczywiście miał rację. Tenże problem jeszcze piękniej określił ksiądz Józef Tischner. Powiedział on - oczywiście w góralskiej gwarze: „są trzy prawdy: świento prawda, tyz prawda i gówno prawda”. Jak dla mnie - trafił w samo sedno.
Popatrzmy na prawdę z punktu widzenia wiedzy historycznej. Słowo historia pochodzi od wyrazu greckiego, który pierwotnie oznaczał wiedzę zdobytą przez badanie. Zatem historyczne przekazy należałoby uznać za wiarogodne, tymczasem wciąż obserwujemy kolejne, polityczne przeinaczanie faktów niegdyś uznanych za oczywiste. Gdzie zatem tkwi owa prawda? Czymże jest wiedza? Gdyby odwołać się do podziału Arystotelesa, to zaufać można wyłącznie wiedzy praktycznej. Gdybym chciał określić to samo według księdza Tischnera, to zaryzykowałbym twierdzenie, że wiedza teoretyczna, czyli przekazana nam przez media, liczne autorytety, czy też niektórych nauczycieli, to rzadko będzie „świento prawda”, co najwyżej „tyz prawda”. A już wiedza polityczna, to w zasadzie niemal wyłącznie „gówno prawda”.
Zmuszony do siedzenia w domu skazany byłem, siłą rzeczy, na telewizję. Czyli, jak to się mówi - świata nie widziałem. Jedynie ten na ekranie. Każdy kanał pokazuje mniej więcej to samo, ale komentuje całkowicie inaczej. Sprzecznie ze sobą. Manipulacja totalna. O czymś takim jak prawda obiektywna nie ma co nawet pomarzyć. Cieszę się zatem, że kończy się już moja chorobowa niewola i znów będę miał jakiś dostęp do wiedzy praktycznej. Choćby tej niewiele znaczącej.
Andrzej Symonowicz