Siadłem ja sobie przed komputerem w Wielki Czwartek, aby napisać kolejny felieton dla „Kurka”. W domu rwetes. Nijak się skupić, bo trwają świąteczne przygotowania. A jest nas dość dużo w rodzinnym, wielopokoleniowym domku. Przeżyć ów kilkudniowy, nerwowy okres przedświąteczny to naprawdę wielka sztuka. Przynajmniej dla mnie. W moim „poprzednim życiu”, to jest warszawskim, na ogół udawało mi się uciec. Zawsze tak kombinowałem, żeby nie spędzać świąt w domu. Po co te nerwy? Najlepiej wyjechać w gronie najbliższych (żona i córka) w jakieś godne miejsce, oczywiście zapłacić co się należy (wcale nie więcej niż koszt idiotycznych wydatków świątecznych na mnóstwo jadła, które potem wyrzuca się, albo oddaje psom) i spędzić te kilka dni w gronie sprawdzonych przyjaciół, a niekoniecznie pośród choćby najbardziej ukochanej dalszej familii, z którą tak naprawdę, to nie ma o czym rozmawiać, bo wszystko dawno już zostało obgadane. No, ale cóż… Czasy zmieniły się i w otoczeniu mojej tutejszej, czyli szczycieńskiej rodziny taki wariant w ogóle nie wchodzi w rachubę. Święta to święta – okoliczność rodzinna, a nie jakieś tam łazęgi Bóg wie gdzie. To o czym tu napisać? I oto moja Ukochana Żona podpowiedziała mi: A może napisałbyś coś o wielkanocnych smakach? W końcu bywałeś w tylu różnych miejscach. Teraz bierzesz udział w tradycyjnym rodzinnym świętowaniu, poniekąd sam ustalasz wielkanocne menu, to zamiast marudzić i wydziwiać pisz o tym.
„Wiśta wio – łatwo powiedzieć”, jak mawiał bohater jednego z lepszych polskich telewizyjnych seriali. Jeśli chodzi o kuchnię związaną ze świętami wielkanocnymi, to jest ona dość rygorystyczna i w miarę jednolita dla całej Polski. Powszechnie znana i o czym tu pisać jeśli nie jest się specjalistą w branży kulinarnej. Znacznie bardziej zróżnicowane regionalnie mamy zestawy dań związanych ze Świętami Bożego Narodzenia. Tu można by pokusić się o opisanie geograficznych odrębności. Choćby wigilijna zupa. Ja nie wyobrażam sobie Wigilii bez postnego barszczyku, tymczasem dla moich przyjaciół z Poznania barszczyk jest bez znaczenia, za to bezwzględnie obowiązuje zupa rybna. Podobnie dania słodkie. Są regiony pachnące kutią, ale poznaniacy preferują tak zwane makiełki, czyli silnie schłodzoną masę miodowo-makową z bakaliami i pianą ubitą z białek. Do masy tej dodaje się drobno pokruszone bułeczki. W innych regionach podobną makową potrawę podaje się ze specjalnie przygotowanymi wigilijnymi łamańcami, czyli rodzajem kruchych ciasteczek. W suwalskim domu moich dziadków nie wyobrażano sobie Wigilii bez kompotu z suszu oraz kisielu z żurawin. Dzisiaj te dwa świąteczne desery chyba nieco straciły na popularności.