Rok 1975. W tym czasie ja, architekt, specjalizowałem się w projektowaniu ekspozycji, to jest wystaw zarówno artystycznych, jak też handlowych i reklamowych (targi) oraz, mniej chętnie, propagandowych.
Pewnego dnia mój zawodowy partner Marek i ja spotkaliśmy się z popularnym wówczas grafikiem Tomkiem Rumińskim, zresztą na jego prośbę. Rumiński, starszy od nas, był wziętym i wielokrotnie nagradzanym artystą, znanym twórcą plakatów. Do dzisiaj wiele osób pamięta jego słynny plakat reklamujący LOT, na którym mały chłopiec (zdjęcie jego synka) naśladuje samolot. Tomek – mężczyzna syty sławy, wielbiciel kobiet i alkoholi, czterdziestopięcioletni artysta i playboy miał dla nas propozycję:
- Chłopaki. Zaprosili mnie do konkursu zamkniętego na projekt wystawy osiągnięć
PRL-u. Kuluary Sali Kongresowej podczas 7. zjazdu partii. Tyle że nie mogę podjąć się tego, bo mam równolegle propozycję na projekty graficzne okładek dla wydawnictwa w Rzymie. Oczywiście jadę do Rzymu, ale tu trochę szkoda forsy.
Wyjaśniam, że do konkursów zamkniętych, w przeciwieństwie do otwartych, zaprasza się konkretne osoby o uznanym dorobku twórczym. Na ogół kilku artystów. Każdy z nich otrzymuje z góry stosowne honorarium jak za zlecone projekty. Zwycięzca konkursu dodatkowo dostaje nagrodę.
W czym zatem rzecz? Tomek potwierdził swój udział i odebrał solidne honorarium. A ponieważ musi wyjechać, zaproponował nam połowę kwoty w zamian za to, że w przewidzianym terminie złożymy w jego imieniu projekty, które musielibyśmy wykonać.
Oczywiście projekty w miarę byle jakie, żeby, broń Boże, nie wygrać.
Pieniądze wzięliśmy i wszystko przebiegłoby według planu, gdyby nie „gówniarska” ambicja młodych projektantów, czyli Marka i mnie. Nie wymieniam przez szacunek naszych konkurentów, ale trudno ukryć, że konkurs wygraliśmy! To znaczy oficjalnie zwyciężył Tomasz Rumiński.
Dalej było tak. Dzwoni do mnie Bardzo Ważny Pan Dyrektor przedsiębiorstwa „Pracownie Sztuk Plastycznych”, organizator opisanego konkursu. Wiedział, że przyjaźnię się i współpracuję z Rumińskim. Zatem dzwoni do mnie z pytaniem:
- Synku (tak się do mnie, bywało, zwracał). Gdzie jest ten cholerny Rumiński? Od trzech dni go szukamy – wygrał konkurs! Gdzie ten sk… się podziewa?
Akurat trafił na osobę, która mogła mu wszystko wyjaśnić. Myślałem, że szlag trafi Bardzo Ważnego Pana Dyrektora. Ale jak przystało na prominentnego przedstawiciela kultury PRL opamiętał się szybko i stosowne stanowisko zajął:
- Synku. Rumiński to wielkie nazwisko i zostaje jako autor ekspozycji, bo wystawę będzie zwiedzał sam Towarzysz BREŻNIEW. Niczego nie zmienię. Bierzecie się z Markiem do roboty i to na poważnie. Jak coś spieprzycie, to rozstajecie się z zawodem na zawsze. I pamiętać – to wszystko robi Rumiński!
Nastał czas ciężkiej pracy, ale w końcu minął. Wystawa została otwarta. Sukces pełny. Nieobecność projektanta jakoś tam usprawiedliwiono. Rozpoczęto 7. zjazd partii! Najdostojniejszy Gość Polskiej Zjednoczonej bierze udział w zjeździe, ale wystawy jeszcze nie zwiedzał. Hucznie otwarto Dworzec Centralny.
Kto mógł przewidzieć, że opisany splot wydarzeń doprowadzi do tego, że stanę twarzą w twarz z samym Najbardziej Generalnym spośród Sekretarzy – Leonidem Breżniewem. Ale o tym za tydzień.
Andrzej Symonowicz