WOŁANIE O KURTYNĘ

Wołanie o kurtynę

W środku minionego tygodnia słupek rtęci na termometrach usytuowanych w cieniu sięgał 34 oC. Nie były to już zwykłe letnie upały, a wręcz tropikalna duchota. Ogłoszono przecież nawet alarm upałowy i to najwyższego III stopnia, co stało się wydarzeniem historycznym w naszym kraju. Tyle że nie bardzo było wiadomo, co należało wówczas robić - przecież nie biec do schronów. W niektórych miastach, jak informowały media, poustawiano kurtyny wodne, a także zezwolono na pluskanie się w miejskich fontannach. W szczycieńskiej fontannie wypluskać się nie sposób. A kurtyny? Cóż, redakcja była zarzucana prośbami w sprawie ich ustawienia, więc zapytaliśmy o nie miejskie władze. Wiceburmistrz Krzysztof Kaczmarczyk odpowiedział nam, że nasze miasto jest małe. Jedynym dobrym miejscem byłby plac Juranda, ale parkują na nim samochody.

- Z placu jest już tylko krok na plażę, gdzie ochłody można zażywać do woli - skonkludował wiceburmistrz. Niby to i racja, ale kurtyny wodne to nie namiastki plaż. Ich cel jest raczej inny - mają ulżyć mieszczuchom w trakcie przemieszczania się ulicami np. po zakupy. Kurtyny wodne powinny zatem być, a najlepiej gdzieś w okolicy targowiska lub np. w pobliżu dworca PKS. Nasi Czytelnicy postulowali też ustawienie jej np. na pasażu Klenczona. Wydaje się, że takie małe wodotryski mogłyby zainstalować na swoich rozległych placach-parkingach również wielkie markety, których w mieście nie brakuje. Dodajmy, że kurtyny instalowano nie tylko w dużych aglomeracjach, ale także w mniejszych miastach, np. w Nowym Sączu (na zdjęciu), czy w Kościanie. I nie jest to taka bagatelka, jak sądzą nasi włodarze, bo i tu uwaga, według lekarza krajowego, w tak upalnych dniach, każde sposoby na na obniżenie temperatury ciała (zatem i kurtyny) są wręcz bezcenne.

POWRÓT STAREGO

Jeszcze inni wpadli na niezupełnie odkrywczy, ale zapomniany sposób ulżenia mieszkańcom w upalne dni. Wysłano na ulice... polewaczki. Pomysł rodem z PRL, ale strzał w dziesiątkę. Stosowne zdjęcie pokazuje polewaczkę na jednej z ulic Radomia, gdzie na ten stary-nowy pomysł wpadł tamtejszy miejski zarząd dróg. Polewaczki przyjęto wręcz z entuzjazmem, bo dawały one nie tylko ochłodę przechodniom, ale i przy okazji myły ulice. Co warte podkreślenia, dużo lepiej i bez tumanów kurzu, jaki towarzyszy akcjom niby to nowoczesnych zamiatarek. A tego, niestety, doświadczamy na własnej skórze, kiedy ZUK uruchomia swoją małą, ale piekielnie kurzącą maszynę. Nie wszystko zatem co stare trzeba od razu wrzucać do lamusa. Ba, sam pamiętam, jak po ulicach Szczytna jeździły kiedyś polewaczki i to w czasach, gdy ul. Kościuszki i Pasymska miały betonowe, poniemieckie nawierzchnie, a wiele innych ulic było brukowanych. Gdy polewaczki wyjeżdżały w upały, to od razu powietrze robiło się bardziej rześkie, a poza tym ja i inni smarkacze (tak nazywano wówczas niesubordynowane dzieciaki) umyślnie wbiegaliśmy na ulicę, aby otrzymać wodną szprycę. Z kolei gdy jakieś panienki szły przypadkiem chodnikiem, kierowca takiej maszyny od razu zwiększał ciśnienie w przewodach. Potem miał sporo uciechy, gdy strugi wody moczyły panienkom łydki. Takie to były wówczas letnie rozrywki dla dorosłych i dla dzieci.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.