Damian i Dawid Majrowscy, którzy od wielu lat chorują na postępujący zanik mięśni, od roku mieszkają w nowym mieszkaniu w Szczytnie. Rodzice dorosłych już dziś mężczyzn o poprawę warunków lokalowych wymagających stałej opieki dzieci walczyli bardzo długo. Z pomocą przyszło im  Stowarzyszenie SPES z Katowic oraz anonimowy darczyńca z branży budowlanej. Dzięki nim udało się odmienić los wielodzietnej rodziny.

Wreszcie w wymarzonym domu
Po przeprowadzce do nowego mieszkania w Szczytnie całodobowa opieka nad Damianem (z lewej) i Dawidem stała się dla Marzeny Majrowskiej łatwiejsza

MIESZKANIOWA GEHENNA

O rodzinie państwa Marzeny i Dariusza Majrowskich pisaliśmy ponad jedenaście lat temu. Wówczas wraz z siedmiorgiem dzieci mieszkali oni w małym, dwupokojowym lokalu na piętrze bloku w Nowych Kiejkutach. Los ich nie oszczędzał. Dwaj najstarsi synowie, Damian i Dawid zachorowali na nieuleczalną chorobę – postępujący zanik mięśni. Życie w maleńkiej klitce z dziećmi wymagającymi stałej opieki i poruszającymi się na wózkach było gehenną, zwłaszcza dla pani Marzeny. To ona zajmowała się chłopcami, podczas gdy jej mąż, jedyny żywiciel rodziny, pracował na budowach, aby zapewnić bliskim utrzymanie. - Damian dojeżdżał wtedy jeszcze do centrum edukacyjno – rehabilitacyjnego. Pan, który go tam dowoził miał chory kręgosłup, więc to ja musiałam wnosić syna po wąskich schodach na piętro – wspomina pani Marzena.

ŚWIATEŁKO W TUNELU

Majrowscy starali się o polepszenie swoich warunków mieszkaniowych, ale okazało się to bardzo trudne. Gmina Dźwierzuty tłumaczyła, że nie ma w zasobach lokalu, który odpowiadałby potrzebom rodziny. W końcu pojawiło się światełko w tunelu. Lekarz pracujący w Fundacji Sue Ryder z Bydgoszczy zajmującej się Damianem i Dawidem, dał pani Marzenie namiary na Stowarzyszenie SPES z Katowic, namawiając na podjęcie współpracy. - Nie miałam do tego przekonania i nie wierzyłam, że coś to da, bo wcześniej współpracowaliśmy już z różnymi organizacjami. Po pewnym czasie kontakt się z nimi urywał – opowiada pani Marzena. Bez większych nadziei spróbowała jednak i złożyła wniosek. - Okazało się, że przyznane nam stypendium było tak wysokie, że nawet się tego nie spodziewałam. Otrzymaliśmy po 3 tysiące na kwartał. Dla nas to była ogromna kwota – mówi kobieta. Na tym jednak wsparcie się nie skończyło.

Z ZALESIA DO SZCZYTNA

Stowarzyszenie podjęło działania zmierzające do zmiany warunków lokalowych rodziny. Rozpoczęły się rozmowy z wójtem gminy Dźwierzuty, a pod petycją o przyznanie Majrowskim mieszkania podpisało się blisko 1000 osób z Polski i zagranicy. Pod naciskiem społecznym gmina zaproponowała lokal. Okazało się jednak, że budynek, w którym się on znajdował był w złym stanie technicznym, a nakłady związane z remontem przewyższyłyby jego wartość. - Wtedy pracownicy stowarzyszenia zaproponowali, że kupią nam mieszkanie – opowiada pani Marzena. Damian i Dawid znaleźli w internecie lokal na parterze popegeerowskiego bloku w Zalesiu. Rodzina wprowadziła się do niego pięć lat temu. Nie było to jednak idealne miejsce do życia. Mieszkanie znajdowało się na wysokim parterze, więc konieczne stało się wybudowanie podjazdu. Koszt tego zadania okazał się jednak ogromny. Na dodatek z Zalesia wszędzie było daleko, co w przypadku ciężko chorych synów państwa Majrowskich nastręczało wielu problemów związanych choćby z dostępem do lekarzy. Wtedy zaprzyjaźniony darczyńca z branży budowlanej, który miał budować podjazd, zasugerował, aby zamiast tego zamienić lokal w Zalesiu na mieszkanie w nowym budownictwie w Szczytnie. Tak też się stało, gdy w 2020 r. nowy blok na osiedlu Zielonym został oddany do użytku. Lokum wymagało jeszcze pewnych przeróbek pod kątem potrzeb Damiana i Dawida. Majrowscy wprowadzili się tam w sierpniu ubiegłego roku. Choć mieszkanie znajduje się na trzecim piętrze, nie stanowi to problemu, bo budynek jest wyposażony w windę. - Teraz nie ma porównania z tym, co było – przyznaje pani Marzena. - Chłopcy mają bliżej do lekarza, a i ja mogę na chwilę wyjść, choćby po zakupy. Młodsze dzieci też mają bliżej do szkoły – cieszy się kobieta.

DZIECI SĄ NAJWAŻNIEJSZE

Obecnie Damian ma 31 lat, a Dawid 26. Starszy z braci oddycha tylko dzięki respiratorowi, jest karmiony dojelitowo. Młodszy porusza się na wózku. Oddycha przez respirator kilka razy dziennie. Mimo postępującej choroby niedawno ukończył kurs komputerowy. - Chciałby uczęszczać na warsztaty, ale ostatnio stan jego zdrowia się pogorszył. Ma zawroty głowy, nie może siedzieć na wózku, więcej leży. Dostaje leki, ale niewiele one pomagają – mówi pani Marzena, która od kilkunastu lat pełni przy obu synach całodobowy dyżur. Sama mówi o sobie, że jest pielęgniarką, kucharką i sprzątaczką w jednym. - Odkąd Damian oddycha wyłącznie przez respirator i leży w łóżku, a to już 13 lat, nie przespałam całej nocy. Do synów trzeba wstawać jak do niemowlaków, żeby poprawić nogę albo rękę, odśluzować ich, przekładać – wylicza kobieta. O wyjeździe na wakacje czy choćby spotkaniu ze znajomymi poza domem może tylko pomarzyć. Wychodzi jedynie na zakupy, ale i tak pozostaje przez cały ten czas pod telefonem. Pomocą służą jej młodsze dzieci, choć, jak wspomina, od wielu osób słyszała, że po co ma ich aż tyle. - Dzieci to najważniejsze, co się ma w życiu. Gdyby nie było tych zdrowych, to jak wyglądałoby nasze życie tylko z tymi chorymi? - zastanawia się kobieta.

NIE MOŻNA BEZRADNIE ROZKŁADAĆ RĄK

Stowarzyszenie SPES przekazało w czerwcu rodzinie lokal w darowiźnie. - Nie zostawiliśmy ich samych z problemem. Walczyliśmy do samego końca. Ich historia jest dowodem na to, że nie można bezradnie rozkładać rąk wobec nieszczęścia i biedy ludzi, skarżąc się na system. My system obeszliśmy! - podkreśla Monika Pinkowska, koordynator medialny Stowarzyszenia SPES. Z kolei pani Marzena przyznaje, że trudno jej wyrazić słowami wdzięczność dla fundacji oraz pragnącego zachować anonimowość darczyńcy za okazaną pomoc. - Bardzo im dziękuję za to, że przywrócili mi nadzieję i że zawsze, w każdej sytuacji mogę nadal na nich liczyć – mówi kobieta.

Ewa Kułakowska