Z mapy gastronomicznej Szczytna zniknął kolejny lokal, czyli restauracja "Mazurska", zwana dawniej "pod pałami", bo była tu stołówka milicyjna. Czy jest to tylko czasowa przerwa na remont, czy też już ostateczna likwidacja knajpki - trudno wyczuć. Po prostu drzwi zamknięto, zdjęto szyld i... ???
Gdy przed przeszło trzydziestu laty, jeszcze jako student pierwszy raz przyjechałem do Szczytna, był to pierwszy lokal, który tu odwiedziłem. Z prostego powodu zresztą - blisko placu Juranda i było tam piwo! Dla studenta artykuł absolutnie pierwszej potrzeby. W tym czasie (kto to jeszcze pamięta?!) kupno butelki piwa było naprawdę wyczynem, szczególnie w Toruniu, gdzie wtedy mieszkałem. Stąd szok, jaki przeżyłem widząc tu aż dwa gatunki piwa i to miejscowej produkcji. Czy ktoś jeszcze pamięta świetne, lekkie piwo "pszeniczne" produkowane w naszym szczycieńskim browarze? Doskonałe jako napój chłodzący, smaczne i szkoda, że później zaprzestano jego produkcji. Nastała moda na piwa mocne, z zawartością ponad 4%. Muszę przyznać, iż z wiekiem coraz mniej mi odpowiadają, nawet ulubiony "żywiec". Z dużą przyjemnością latem tego roku, w upalnym wtedy Londynie, sięgałem więc po kolejne kufelki właśnie lekkiego - 2,5% angielskiego "lagera".
Wracając jednak do "Mazurskiej" - nie był to z pewnością lokal wykwintny. Przy bufecie atrakcję od trzydziestu paru lat stanowił niezmiennie ręcznie wypisywany jadłospis. Dania tam wprowadzone wprawną ręką trudno znaleźć w przewodnikach po kuchniach ekskluzywnych czy regionalnych, za to zawsze głodny konsument mógł liczyć na sznycelek z jajkiem, przyzwoite flaczki czy golonkę. Był okres, że tamtejszą golonkę uznawałem za najlepszą w okolicy, chociaż ostatnio, niestety, często się zdarzało, że podawano nie do końca rozmrożoną. Atutem, jak już wspomniałem, jest świetna lokalizacja. Nie było możliwości, aby mieszkając w zachodniej części Szczytna nie przechodzić obok. W czasach przedsamochodowych, kiedy nawet jeszcze nie funkcjonowała miejska komunikacja, taki codzienny spacerek doskonale urozmaicał krótki przystanek na śledzika w oliwie pod coś bardziej konkretnego. Gorzej, gdy taki krótki postój przekształcał się w dłuższe posiedzenie, a lokal miał swoich stałych wielbicieli, oj miał... Dla bardziej zasłużonych bywalców, na piętrze przygotowano dyskretny pokoik, w którym w sprzyjającej atmosferze zapadło wiele, jak wtedy mawiano, "kluczowych" dla Szczytna decyzji. Dobrze by było, aby tak doskonale położona knajpka odrodziła się w tej czy innej formie.
Nazwa "Mazurska" przynosi chyba ostatnio pecha, bo przejeżdżając przez Jedwabno zauważyłem, że zamknięto tam też restaurację o tej oryginalnej nazwie. Mam nadzieję, że w sezonie znowu ruszy.
Za to jak grzyby po deszczu pojawiają się w Szczytnie nowe "markety". Budowane w tempie imponującym, na co z pewnością mają wpływ zbliżające się święta i związany z nimi boom zakupów. Nie wiem, jaki będzie w związku z tym los małych sklepików spożywczych, chociaż co rano po podstawowe zakupy i tak będę chodził do "swojego" najbliższego sklepiku, gdzie zawsze mogę liczyć na świeże bułeczki i gazety. Natomiast jeden z nowych marketów może spowodować, że rzadziej będę odwiedzał specjalistyczny sklep z winami. Moje ulubione "czerwone wytrawne" (tylko dla zdrowia oczywiście), już od kilku miesięcy kupuję właśnie w marketach tej sieci. Dotąd przywoziłem je z innych miast, a teraz mam na miejscu. Nie wiem, jak to się handlowcom opłaca, ale to samo dobre hiszpańskie wino kosztuje tu ponad połowę taniej niż w sklepach specjalistycznych! Na wszelki wypadek sprawdziłem w "przewodniku konesera win" i są to zupełnie przyzwoite roczniki. Radzę jednak ostrożność, gdyż zazwyczaj stoją obok siebie przemieszane właśnie te zupełnie przyzwoite Rioja i Tinto Pesquera z innymi zdecydowanie zbyt mocno "zasiarczonymi". Ale to już rzecz gustu i odrobiny cierpliwości do przestudiowania nalepek.
Wiesław Mądrzejowski
2005.11.30