Wakacje obfitowały w spotkania w gronie rodziny i przyjaciół. Najazd gości chcących zwiedzać Szczytno i okolicę zapewnił mi dużo wrażeń.
Zmusił do pomysłowości i aktywności. Wszystkim tak ukazywałam moje miasto, by byli zadowoleni i nie znudzeni. Urokliwość grodu sprzyjała wędrówkom, a obfitość organizowanych imprez wspaniale wplatała w nasz scenariusz. Mieszkam przy ulicy Lipperta więc przyjezdnych gości prowadziłam najpierw na dworzec kolejowy, by ukazać piękno gmachu oraz jego wnętrze. Następnie wędrowaliśmy główną ulicą miasta by przysiąść przed budką z lodami i rozkoszując smakiem deseru opowiadać co w Miejskim Domu Kultury oko widziało i ucho słyszało. Dalsza wędrówka to zejście nad jezioro Małe Domowe i spacer alejkami i oczywiście obowiązkowe podejście pod skarb nad skarbami jakim jest Chata Mazurska. Przyznaję na każdym budowla robi wrażenie i wyzwala wspomnienie. Ponieważ na widok drewnianej chaty wiele osób zakrzykuje, że tak wyglądał domek babci przed laty. Snując wspomnienia o domach naszych przodków znów wędrówka była kontynuowana brzegami jeziora Domowego aż do mola pięknego. Obowiązkowe opowieści o zamku i zwiedzanie zrewitalizowanych ruin, a nawet spotkanie z duchami... Za każdym razem oceniałam kondycję moich gości i odpowiednio dozowałam doznania. Wytrwali nawet Duże Domowe pokonali i na nowej plaży w Kamionku kąpali. Niezmordowanych do wypożyczalni rowerów zabierałam i na wycieczki po okolicy zapraszałam. Wówczas wiodłam nad jeziora i rzeczki by uatrakcyjnić wycieczki. Obowiązkowo każdemu pokazywałam Gabinet Wspomnień i podziemne społemowskie lochów, by tam zostawił swoje ewentualne fochy. Klenczonem się chwaliłam i przysięgam, że każdemu podczas wyprawy "kwiaty we włosach targał wiatr", a przygoda wychodziła na spotkanie więc Szczytno w ich pamięci na długo zostanie.
Grażyna Saj-Klocek