W tym roku, 7 kwietnia, minęło 30 lat od śmierci Krzysztofa Klenczona, związanego ze Szczytnem muzyka rockowego, lidera zespołów Czerwone Gitary i Trzy Korony. W związku z rocznicą publikujemy wywiad, którego udzieliła żona artysty, Alicja „Bibi” Klenczon – Corona Wiesławowi Wilczkowiakowi, wiceprezesowi Stowarzyszenia Muzycznego „Christopher” w Gdyni.

Wyjazd do Stanów

- Krzysztof Klenczon był świetnym muzykiem, czy takim był również mężem i ojcem?

- Zanim Krzysztof został moim mężem, minęły prawie dwa lata (…) Wzięliśmy ślub 25 grudnia 1967 r., najpierw w Urzędzie Stanu Cywilnego w Gdańsku o godz. 12.00 a potem ślub kościelny o 18.00 w Katedrze Oliwskiej. Takie były wymogi PRL-u - ślub cywilny, a potem może być kościelny. Był oczywiście czerwony dywan - tak zażyczyła sobie moja Babcia. Ze ślubem wiążą się też śmieszne historie. Kiedy wychodziłam z limuzyny przed Katedrą Oliwską to były tłumy ludzi i słyszałam odzywki typu: Krzysiu, zastanów się, co robisz, jeszcze czas, Ale rura - chłopcy krzyczeli i wiele innych, podobnych. Świadkami na ślubie kościelnym była znana piosenkarka, ówczesna dziewczyna Czesława Niemena Ada Rusowicz, niestety już nieżyjąca. Drugim świadkiem miał być Czesław Niemen, ale w ostatniej chwili odmówił tłumacząc, że zrywa z Adą. Krzysztof był wściekły na Cześka, bo musieliśmy szukać innego świadka.

Uchodziliśmy za małżeństwo nietypowe w kręgach muzycznych, aktorskich, po prostu dobre; bez zdrad, wyskoków, itp.

Pierwsza nasza córka Karolina (Caroline Margaret) urodziła się w Chicago w 1969 r. Z tym związana jest też oczywiście historia dlaczego w Chicago, skoro mieszkaliśmy wtedy w Polsce? Będąc w ciąży z Karoliną, dostałam niespodziewanie paszport do Stanów, żeby zobaczyć moich rodziców, których nie widziałam 12 lat. Niestety, takie były fatalne czasy, że władze PRL-u nie zezwalały na tzw. łączenie rodzin. Nie pomogły monity u kongresmenów, ONZ czy Czerwonego Krzyża - miałam „szlaban” na wyjazdy, jak zresztą większość uczciwych rodaków. No i raptem otrzymuję pozwolenie na odwiedziny, coś niesamowitego jak na te czasy. Postanowiliśmy, że pojadę, urodzę Karolinę (nie wiedzieliśmy, że będzie córka). Będąc w 8. miesiącu ciąży pojechałam, a władze komunistyczne nie zorientowały się, że jestem w ciąży. Za to było ogromne zaskoczenie, kiedy przyjechałam z dzieckiem, które miało tzw. paszport konsularny – kartkowy (...)

Druga córka, Jacquelin Natalie urodziła się też w Chicago, ale już po naszym przyjeździe do Stanów. Wyjechaliśmy legalnie całą rodziną. Babcia pierwsza, potem my z Krzysztofem i Karoliną w maju 1972 roku. Krzysztof był kapitalnym ojcem. Pomagał, przewijał pieluchy i bardzo dbał o dzieci. Chyba więcej przy nich skakał niż ja. Myślę, że to było wynikiem Jego własnej, rozbitej rodziny (...)

Mieliśmy trochę problemów, żeby załatwić niańki do dzieci, bo obydwoje w tym czasie pracowaliśmy i studiowaliśmy. Krzysztof w Loop College uczył się zawzięcie języka angielskiego. Ja natomiast poszłam dokończyć moje studia-informatyka. W Polsce nie skończyłam stomatologii.

- Czy Wasz wyjazd do Ameryki był przemyślaną do końca decyzją? W Polsce Krzysztof rozwijał się muzycznie, miał miliony zagorzałych fanów i nagle musiał wszystko rzucić, zostawić. Zaczynać życie od początku.

Wyjechaliśmy z kochanego kraju, Polski. Niestety zniewolonej przez komunizm. Wyjechaliśmy z trzech powodów. Po pierwsze chcieliśmy żyć w wolnym kraju, a nie pod butem komunizmu. Zresztą myśleliśmy o naszym wówczas jedynym dziecku, Karolinie. Jaką będzie miała przyszłość? Co ją czeka w Polsce? Chyba niewiele. Rozmawialiśmy z Krzysztofa Tatą, który, pamiętam, mówił nam: Zobaczcie, co mnie spotkało, straciłem zdrowie, siły i co mam? Same troski, a nie zapowiada się, żeby komunizm i Ruskich szlag trafił. No, tutaj się mylił!

Po drugie, Krzysztof po odejściu z Czerwonych Gitar założył nowy zespół - Trzy Korony, który rokował sporo nadziei, ale było dużo pracy z młodymi, niedoświadczonymi członkami zespołu. Pewnego dnia powiedział mi: Tutaj, w Polsce osiągnąłem już najwyższy szczyt, po sam sufit. Chciał spróbować w wolnym kraju, Ameryce, swoich sił. Wiem - mówił - że będzie trudno, ale trzeba zakasać rękawy i zacząć! Rzeczywiście, parę dni po przyjeździe dostał propozycję pracy w zespole muzycznym. Z ochotą przyjął ofertę i tak się zaczęła Jego chicagowska  przygoda. Zaczął od polonijnych klubów, potem przeniósł się do amerykańskich.

Po trzecie, wyjechaliśmy ze względów rodzinnych. Ja tyle lat byłam odcięta od moich rodziców, wychowywała mnie Babcia. Nadszedł czas i okazja, żebym wreszcie była z moimi rodzicami na Zachodzie. Chyba to rzeczywiście były przyczyny, dla których zdecydowaliśmy się wyjechać, tym bardziej, że znowu niespodziewanie dostaliśmy pozwolenie na wyjazd całą rodziną, włączając Babcię i psa collie, Betsy. Były to czasy Gierka i jakoś ludziom nieraz udawało się wyjechać z kraju. Tak znaleźliśmy się w Chicago, płynąc „Batorym” (...) Przez ten cały okres Krzysztof nie stracił kontaktu z muzyką. Miał zespoły, pracował w klubach polskich, amerykańskich, sporo komponował. Wydał również płytę „The Show Never Ends” krytykowaną w Polsce, bo była po angielsku (...) Ludzi mieszkających na stałe na Zachodzie nie można było chwalić. Wiadomo, dlaczego. Polskę odwiedziliśmy w 1975 roku, bo wtedy zmarł kochany Tata Krzysztofa. (...) W tym czasie była z nami Mama Krzysztofa, Helena Klenczon, która niespodziewanie odmówiła wyjazdu na pogrzeb męża. Krzysztof był bardzo przybity tym faktem, na długie lata.

Trzy lata później, w 1978 roku, też niespodziewanie, dostał zaproszenie od Polskiej Federacji Jazzowej, żeby przyjechać na koncerty w Polsce, wydać nową płytę. Pojechaliśmy na miesiąc, i to z dziećmi. Karolina była nawet na plakacie, występowała z ojcem chyba w dwóch piosenkach. 5-letnia Jackie też pchała się na scenę. Pamiętam zabawny fakt z pobytu w Polsce. Jesteśmy gdzieś w Warszawie, czytając plakat Krzysztofa gdzie było napisane „Karolina lat 7 czy 8”. Karolina rzuciła się z oburzeniem do plakatu, zaczęła krzyczeć: Ja mam już 9 lat, a nie 7! Mają to zmienić. Koncerty odbywały się w największych miastach Polski: Warszawa, Gdańsk, Sopot, Poznań, Szczecin, Katowice, Kraków, etc.. Ogromne zainteresowanie, bilety wykupione na ponad miesiąc przed koncertami. Krzysztof zresztą nagrał płytę „Powiedz, stary gdzieś ty był”. Bardzo trafiony tytuł, a płyta rozeszła się błyskawicznie w Polsce. Po pierwszym udanym wyjeździe do starego kraju (...) Federacja Jazzowa ponowiła zaproszenie na koncerty w 1979 roku. Też pełny sukces, chociaż pamiętam, że komunistyczne, polskie media krytykowały Krzysztofa za blok amerykański, piosenki Presleya i nawet strój. Dla Krzysztofa najważniejsza jednak była publika – rodacy byli z nim, bo przychodzili na koncerty, rozmowy, spotkania … Niestety był to ostatni pobyt Krzysztofa w Polsce...

(cdn.)