Tym razem znaki drogowe doprowadzą nas do celu, a my, kierując się na Zabiele, zatoczymy krąg i wrócimy do Szczytna, przeżywając niezapomniane przygody i po raz kolejny doświadczymy wyższości roweru nad samochodem.
Trasa liczy 35 km i wiedzie po asfaltowym podłożu. Początek bierze na pl. Juranda. Głównymi ulicami: Odrodzenia i Polską jedziemy w stronę kościoła św. Brata Alberta, by tuż przed nim skręcić w prawo, a dalej ul. Władysława IV dojechać do skrętu na Zabiele. Skręcamy w prawo i jedziemy wydzieloną trasą dla rowerzystów, która niestety szybko się kończy i wówczas wracamy na szosę. Na szczęście wygodną, choć wąską drogą, przemieszczamy się nią w stronę Zabiel. Jest to ulubiona trasa rowerzystów, ponieważ ruch na niej niewielki, a szpaler leśnego kompleksu występujący na całej długości zapewnia idealne zespolenie z przyrodą. Jadąc, mamy wrażenie, że to drzewa poruszają się, a my stoimy w miejscu. Nawet przystanek autobusowy jest wkomponowany w otaczającą zieleń. A my mamy niepowtarzalną okazję odpocząć w przewiewnym miejscu, czy w razie niepogody schować się przed deszczem. Za przystankiem autobusowym, zgodnie z drogowskazem, należy skręcić w lewo na Małdaniec. Przez okolicę przepływa rzeka Wałpusza. Przekonamy się o tym sami, skręcając z Małdańca – zgodnie z drogowskazem – na Piecuchy. Gdy zatrzymamy się na przecinającym szosę mostku, będziemy mieli niezły ubaw, patrząc na zabawę pluskających się w rzeczce dzieci. Kolejną atrakcję mamy zagwarantowaną w Piecuchach. Dostarczą nam jej bociany - obserwowanie uczących się latać ptaków, to niezwykły widok. Warto podczas wycieczki mieć ze sobą aparat fotograficzny i to zawsze w pełnej gotowości, bo nigdy nie wiadomo, co ukaże się naszym oczom i jakie ciekawe ujęcie umknie nam sprzed obiektywu. W tym miejscu muszę wyznać, że gdy skończyłam obserwować i fotografować podskakujące w gnieździe boćki, to po prostu aparat schowałam i to był wielki błąd, utrata unikalnego zdjęcia. Otóż, na trasie Piecuchy – Wały, która wiedzie przez las pojawił się... ŁOŚ w towarzystwie kilku samic. Celowo nie napiszę jaka jest nazwa tych towarzyszek łosia, bo takim mianem zwykle określa się osoby powolne, o małej bystrości. No dobrze, ale ze mnie klępa! Aparat schowany, a zwierzęta zgodnie ze swoją naturą powoli i niezgrabnie przechodziły przez szosę, patrząc przy tym na mnie najpierw ze zdziwieniem, a po chwili z pogardą (gapa bez aparatu) i dopiero po dłuższej chwili wolno i ociężale skryły się w lasie. Przez Wały docieramy do Wawroch. Stamtąd kierujemy się na Prusowy Borek, z Prusowego Borku jedziemy w prawo i przez Rudkę wracamy do Szczytna. Trasa bardzo ciekawa i wygodna, a znaki drogowe bezbłędnie doprowadza nas do celu.
Gdy ruszymy, by pokonać tę trasę, to czy chcemy, czy nie chcemy rowerowe koła będą świstały znaną, stara jak świat piosenkę Urszuli Sipińskiej wstęgą szos, miedzą pól złoconych, krętą ścieżką poprzez las... A jeśli chcemy zerwać czerwony kwiat, to tylko na Kobylosze, w niedalekim sąsiedztwie Ośrodka Wypoczynkowego „Łoś” nad jeziorem Sasek Wielki, ale o tym opowiem w „Cypelku miłości” za tydzień.
Grażyna Saj-Klocek