Cały miesiąc spędziłem na Kubie. To już „ostatni dzwonek”, aby średnio zamożny Europejczyk mógł sobie zafundować wakacyjny pobyt w tym kraju. Przypuszczam, że za kilka lat będzie to jedno z najdroższych turystycznych miejsc na świecie, dostępne tylko dla nielicznych. Wybrałem się na Kubę w towarzystwie podróżnika i fotografika Ryszarda Sobolewskiego.

Wyspa KubaRyszard czterokrotnie prezentował swoje fotograficzne reportaże w Muzeum Mazurskim w Szczytnie. Były to, w kolejnych latach, ekspozycje zdjęć z Ekwadoru, Meksyku, Kuby i Peru. Tym razem namówił mnie na wspólny wyjazd na wyspę, gdzie sam był już dwukrotnie, a i ja miałem niegdyś okazję ją odwiedzić. Było to dokładnie czterdzieści lat temu. Obecny wyjazd nie miał nic wspólnego z rutynową turystyką hotelową. Polecieliśmy starannie wybranymi rejsowymi liniami lotniczymi z przesiadkami, żeby było tanio. Na miejscu, w Hawanie, wynajęliśmy samochód i udaliśmy się w podróż po wyspie. Przejechaliśmy 2 800 km. Nocowaliśmy w dziewięciu najważniejszych kubańskich miastach, w pokojach gościnnych u prywatnych osób (casa particulare). Na Kubie takie prywatne osoby muszą posiadać specjalną licencję na goszczenie obcokrajowców. Gospodarze lokali do wynajęcia są nieustannie kontrolowani. Przespacerowaliśmy z Ryszardem, w ramach zwiedzania, ponad setkę kilometrów, w temperaturze 33-38 stopni (niby w cieniu, ale to fikcja, bo o cień tam trudno, a mury miasta są nagrzane niczym kaflowy piec). Przy wilgotności jak w fińskiej łaźni. Ogólnie „szkoła przetrwania”, ale ileż wrażeń! Dodam, że taki miesięczny pobyt kosztował mnie mniej niż dziesięciodniowe wczasy w kubańskim hotelu, oferowane przez biura podróży. Nie mam ambicji napisania przewodnika po wyspie. Nie chcę też zanudzać czytelników problemami historyczno-społecznymi wyspy Fidela Castro. Natomiast korci mnie, aby opisać kilka ciekawostek zaobserwowanych w tym odległym, karaibskim kraju. Zwłaszcza tych, które przypominają mi Polskę sprzed lat czterdziestu. Do Hawany przylecieliśmy około północy. Pierwsze zaskoczenie to lotnisko. Duże i zapewne nowoczesne w sensie technicznym, ale z wyglądu i wyposażenia wnętrz skojarzyło mi się wyłącznie z katowickim dworcem kolejowym, jaki zapamiętałem z lat siedemdziesiątych.

Wówczas uchodził on w Polsce za bardzo nowoczesny.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.

Andrzej Symonowicz