Nareszcie, po długim okresie artystycznej i towarzyskiej, pandemicznej wstrzemięźliwości, coś zaczyna dziać się w życiu kulturalnym Szczytna.
Oto dostałem eleganckie zaproszenie na wernisaż wystawy, eksponowanej w Miejskim Domu Kultury. Autorką pokazanych prac plastycznych jest Ewe Klimik. Urodzona w Olsztynie, mieszka w Szczytnie, choć wiele czasu spędza także za granicą. W Polsce jest Eweliną. Nie mogłem wziąć udziału w otwarciu wystawy, ale gdy przeczytałem, w zaproszeniu, o jej zainteresowaniach i twórczości, postać młodej artystki bardzo mnie zainteresowała. Zatem odwiedziłem MDK kilka godzin przed oficjalnym otwarciem, a to, co tam zobaczyłem, opiszę. Pani Ewelina jest bardzo młodą kobietą. Od biedy mógłbym być jej dziadkiem. Tym bardziej zaciekawił mnie niezwykle szeroki zakres zawodowych zainteresowań artystycznych, który wprost mnie zaskoczył. Wzornictwo przemysłowe, architektura wnętrz, wystawiennictwo, grafika, malarstwo, projektowanie biżuterii. Obudziło to moje własne, dawne wspomnienia, bowiem ja, jako architekt i plastyk, przez całe zawodowe życie uprawiałem, przede wszystkim, architekturę wnętrz oraz wystawiennictwo, a także grafikę użytkową. Trochę malowałem, ale to nie była moja główna specjalność. Poczułem więc szczególną sympatię do autorki i pewien rodzaj wzruszenia. Zatem z ogromną przyjemnością opiszę ekspozycję.
Nie mam skłonności recenzenckich, toteż nie zamierzam niczego oceniać. Ale ponieważ wszystko to, co ujrzałem spodobało mi się, spróbuję omówić artystyczną różnorodność talentów Ewe Klimik. Żyjemy w czasach, kiedy niemal każdy twórca posługuje się techniką cyfrową. Co do autorki wystawionych prac, to imponuje ona umiejętnością posługiwania się komputerem. Przede wszystkim traktuje elektroniczny sprzęt wyłącznie jako narzędzie, które pomaga jej zaprezentować, w stosownej oprawie, swoje twórcze, autorskie pomysły. Nawiążę tu do piosenki „elektronika nie gra za muzyka”. No właśnie. Nie każdy, kto majstruje przy programach komputerowych, jest zaraz artystą. To tak jak w pewnej edukacyjnej opowiastce: Przychodzi facet do szewca. Ma dwa młotki, którymi bardzo sprawnie żongluje. W pewnym momencie przerywa i pyta mistrza: zatrudni mnie pan? A umie pan robić buty? - pyta szewc. No nie, ale patrz pan, z jaką maestrią używam młotków.
Pani Ewe to całkowite zaprzeczenie podanych wyżej przykładów. Od razu widać, że to wszystko, co oglądamy na obrazach to pięknie przemyślane dzieła, które artystka mogłaby stworzyć bez pomocy komputera. Na przykład świetna grafika „Rose”. Namalowana jedną kreską. Bardzo subtelną, nieco antyczną. Tego nie wymyślił komputer. Rysunek starannie wypracowała autorka, ale przecież podczas tworzenia wciąż trzeba coś poprawić. Zetrzeć gumką, albo zamalować korektorem. O ileż łatwiej korygować takie szczegóły na ekranie monitora niż na papierze.
Podobnie można napisać o innych dziełach autorki wystawy. Ewe Klimik jest nieprawdopodobnie wszechstronna, zarówno w artystycznych pomysłach, jak również sposobach wykorzystania współczesnej techniki malarstwa cyfrowego. Z przyjemnością obejrzałem sentymentalny półakt w sepii, wyglądający niczym zdęcie ze starego albumu („Delio”). A zaraz potem kompozycję portretową mocno zdeformowaną i raczej mało sympatyczną, ale jakże świetnie zakomponowaną („Liliac”). O klasycznych umiejętnościach malarskich świadczy całkiem poważne, znakomite studium portretowe („Vela”), ale równie fascynująca jest surrealistyczna kompozycja pod nazwą „Jewerly collection I”. A przy tych wszystkich, różnorodnych cudeńkach możemy także obejrzeć bardzo realistyczną martwą naturę z kwiatkami jak żywe („Vienna”).
Ta wszechstronność zachwyca mnie. Jestem za. A na zakończenie krótka anegdotka. Dzisiaj najbardziej znanym współczesnym plakacistą, a także grafikiem, ilustratorem i scenografem jest w Polsce Andrzej Pągowski. Zaprojektował ponad 1000 plakatów. Jego prace znajdują się w wielu światowych muzeach. A ja przypominam sobie, jak to 20 lat temu, kiedy współpracowałem z Muzeum Plakatu (Wilanów), usłyszałem od pani kustosz: Pągowski? Dość sprawny, ale to żaden artysta. Nie stworzył własnego stylu, tak, jak na przykład Lenica, albo Zamecznik. Pani kustosz wymieniła dwie autentyczne znakomitości, ale to byli artyści starsi od Andrzeja Pągowskiego o około 30 lat. Czyli z innej epoki. Tymczasem czasy zmieniają się i należy za nimi nadążać. Tak jak Ewe Klimik. Gratuluję.
Andrzej Symonowicz