Na Placu Juranda tuż przed wyruszeniem na kolejną, rowerową wyprawę „Kręcioły" tradycyjnie stają do fotek

Tym razem przybieramy różne pozy, wreszcie tworzymy pociąg, by ukazać kierunek wycieczki. Wiadomo, że jak magnez przyciąga nas i kusi tworzona po nasypie kolejowym ścieżka rowerowa. Jedziemy tam i tym razem, by poznać kolejne postępy jej tworzenia. Już nie możemy doczekać oficjalnego otwarcia. Początkowo jedziemy tworząc pary, ale po chwili rozciągamy peleton, bo na ścieżce ruch jak na przysłowiowej Marszałkowskiej. Mijamy innych rowerzystów, rolkarzy, a nawet spacerowiczów z pieskami. Mamy wrażenie, że całe miasto wyległo, by zażywać atrakcji jaką daje piękna, asfaltowa wstęga. W Ochódnie robimy krótki postój, a gdy ruszamy dalej dostrzegamy amatorów rekreacji jak stoją i chyba zastanawiają się czy jechać dalej, czy też jak dotychczas zawracać. Bowiem droga wprawdzie troszkę zwężona, ale pachnąca świeżością nęci do kontynuowania wycieczki. W okolicach Nowych Kiejkut zjeżdżamy z nasypu i kierujemy do zaprzyjaźnionej kierowniczki zlokalizowanego tam sklepu, która zawsze ma dla nas nie tylko dobre słowo, ale i schłodzone napoje. Przy zjeździe słyszymy, by jadąc z górki uważać na pazurki a ja od razu wspomnieniami wracam do tras rowerowych, które miałam okazję przemierzać w górach. Taka górka nie robi na mnie wrażenia. Za to niesamowite wrażenie robi na mnie torba na zakupy, która wskazuje Góry Sowie, Karkonosze... Sudety... Po prostu nie mogę uwierzyć, że w sklepie na mazurach mogę nabyć taki fantastyczny gadżet. Wystarczyło, że pomyślałam: góry, a tu proszę miła niespodzianka. Nabywam płócienną siateczkę i już wiem, że powędruje ona do mojej koleżanki Elżbiety mieszkanki Bielawy, która ciągle w prowadzonej korespondencji opowiada mi właśnie o Górach Sowich. Po krótkim postoju we wspomnianych Kiejkutach wracamy na naszą wstęgę szos. Dla mnie ten nowy odcinek jest po prostu rewelacyjny. Jednak docieramy do miejsca, gdzie trzeba przekroczyć krajówkę, czyli bardzo ruchliwą szosę. Jedni z nas decydują się przeprowadzić rowery, inni wybierają szybką jazdę po szosie i ostry skręt po piaszczystym nasypie. Niestety dla jednej z naszych koleżanek ten manewr właśnie kończy się wylądowaniem z górki wprost na pazurki. Na szczęście nie doznała żadnego urazu, z rowu wydostała się o własnych siłach, ale rower wymagał drobnej regulacji. Rozbawieni sytuacją jedziemy dalej i mamy wielką ochotę po prostu bawić się jak dzieci. Stajemy więc w cieniu i słuchając muzyki pozdrawiamy wszystkich rowerzystów, którzy nas mijają. Niektórzy z nas nawet ruszają w tany, po prostu „Kręciołowy" świat czasem bywa zwariowany.

Grażyna Saj-Klocek

Z górki na pazurki