Obecny! Tak? - Nie?
Tak, czuję się jak wywołany przez nauczyciela na lekcji historii. Będąc uczniem nie lubiłem ani tych lekcji, ani profesora. Tak się w moich czasach gimnazjalnych mówiło. Był ostry i wymagający. Budził strach. W żaden sposób nie wpłynęło to na mój stosunek do przedmiotu. Wcale nie przykładałem się więcej do nauki. Raczej wyrwanie do odpowiedzi traktowałem jako nieszczęśliwy wypadek i godziłem się z wystawioną mi oceną. Potem, po kilku latach, kiedy stałem się jego kolegą z pokoju nauczycielskiego i poznałem go bliżej, zrozumiałem jego postępowanie. Przedstawiając fakty zgodnie z obowiązującym podręcznikiem, pozostawał w sporze z samym sobą: myślał przecież inaczej, wiedział, że prawda jest inna. Był w sytuacji niektórych obecnych polityków, którzy wygadują bzdury o naszym wstąpieniu do Unii Europejskiej. Przecież oni wiedzą, że gadają bzdury, ale czynią to dla uzyskania poklasku, dla zaznaczenia swojej obecności na tym targowisku politycznym, na którym obowiązują prawa reklamy. Wiedzą też, że spora grupa mało doświadczonych słuchaczy reklamie wierzy.
Jestem już wystarczająco dorosły, aby rozróżnić prawdę od kłamstwa. Mam też świadomość uczestniczenia w czasach historycznych. Na moich oczach rozgrywają się rzeczy o wielkim znaczeniu, które będą miały wpływ na życie nie tylko moje, ale także wielu pokoleń następnych. Czy mogę odmówić uczestniczenia w tych zdarzeniach? To pytanie retoryczne, bo one będą miały miejsce bez względu na mnie. Tyle, że ja nie będę miał na nie żadnego wpływu. Uważam też, że są sytuacje, w których swojego uczestnictwa nie mogę odmówić. Nie odmawiali go moi dziadowie w wielkich zrywach wolnościowych XIX wieku, nie odmówili go też w roku dwudziestym, gdy przyszło walczyć o zachowanie wolności w walce z bolszewikami, stawiali też opór w latach okupacji niemieckiej. Wreszcie ja sam rozumiałem "Solidarność" jako organizację wolnościową, jako zryw patriotyczny, a nie związek zawodowy (który mnie jako taki nie interesuje, bo w żaden sposób nie może mnie reprezentować - jestem z innej branży). Czy sytuacja jest w tej chwili podobna? Czy można porównać udział w walce o wolność ojczyzny z Rosjanami, bolszewikami czy Niemcami, do udziału w referendum? Można. Jest to bowiem taki sam, a może nawet ważniejszy czyn patriotyczny. Trochę podobny do powrotu syna marnotrawnego otumanionego komunistyczną propagandą na łono rodziny czyli ludzi normalnych. Zdaję sobie sprawę z popełnionych czynów, wiem że moi ojcowie narobili mnóstwo błędów, ale mnie historia dała szansę dokonania czynu niespotykanego - powrotu z dzikiej Azji (a przynajmniej jej części, w której rządziło zakłamanie, dokonywano mordów, zasiedlano więźniami pustkowia Syberii) do ciepłego i zacisznego zapiecka rodzinnej Europy. Uczestnictwa w tym zdarzeniu nie mogę odmówić. To nie jest takie ważne, że różni "fachowcy" doprowadzili nasz kraj do sytuacji tonącego człowieka, który nawet nie ma siły krzyczeć o ratunek. Każdy ma obowiązek ratowania tonącego nie pytając go o to czy jest postkomunistą czy dewotką. Na wyprostowanie jego umysłu przyjdzie czas potem - najpierw trzeba go wyciągnąć z wody. Nie chcę, nie mogę być gapiem obserwującym zachodzące zdarzenia, bo moje zachowanie ma wpływ na moją własną przyszłość. Może nie materialną, ale o wiele ważniejszą - nie chcę aby mi ktoś w przyszłości mógł powiedzieć: miałeś okazję, ale wiadomo "Polak mądry po szkodzie". Źle by było, gdyby te słowa powiedział mój syn.
Moja obecność przy referendalnej urnie jest więc obowiązkowa.
Jak będę głosował?
Mógłbym odpowiedzieć, że nikogo to nie powinno obchodzić. To moja osobista sprawa. Mógłbym, ale nie powiem. Przecież pisanie felietonu, to swojego rodzaju rozmowa. I to rozmowa szczera, bo z bliskimi sobie czytelnikami. Więc nie będę się wymigiwał i odpowiem. Będę głosował na tak. Dlaczego?
Oto moje krótkie uzasadnienie. Jeszcze nie wiem jak się nasze wstąpienie do Unii odbije na życiu pojedynczych obywateli, na moim życiu. Ale dano mi do wyboru tylko dwie odpowiedzi "tak" i "nie". Muszę więc odrzucić tę gorszą. Zadaję więc sobie pytanie: co się stanie, gdy zagłosuję "nie" i mój głos zadecyduje o rezygnacji z wstąpienia naszego kraju do Unii? Może przeciwnicy zjednoczenia się z zachodnią, kapitalistyczna Europą mają rację? W towarzystwie jakich krajów się znajdę?
Głównym krajem pozostającym poza Unią jest Rosja. Mój wróg osobisty i mojego kraju. Nigdy nie był i nie będzie naszym przyjacielem. Nieprzyjaciółmi staną się też Niemcy, Francuzi, Anglicy i sporo innych, drobniejszych krajów. Może przesadzam, ale z pewnością będą obojętni na nasze problemy i kto wie, czy nie zaczną się dopominać zwrotu tego co nam dano dotychczas. Już raz w historii byliśmy w takiej sytuacji. I co się stało? "Rozdziobały nas kruki, wrony". Kto wie czy Niemcy nie zaczną się domagać o "swoje"? Czy Rosja nie zażąda "korytarza" do swojej enklawy nad Bałtykiem? Aż strach pomyśleć! A kto nas będzie bronił, samotną sierotę? I do tego jeszcze ten nasz sposób politykowania, gdzie każdy "gospodarz na zagrodzie równy wojewodzie", a pieniądze państwowe są niczyje, leżą na ziemi, można je podnieść i sobie zabrać. A nawet ukraść. Kraść państwowe to przecież nie grzech.
Poza tym w jakim towarzystwie miałbym głosować "nie"? Z uzdrowicielem gospodarki i ekonomicznym geniuszem Lepperem, widzącym ratunek w drukowaniu papierków, które on nazywa pieniędzmi? Albo z jego partyjną siostrą, która do dziś wierzy, że w 89 roku byliśmy dziesiątą potęgą gospodarczą świata? Albo z takimi oszołomami jak Giertych, Pęk i inni, którzy są mądrzejsi od papieża, chociaż chcą występować pod chorągwiami kościoła? Dziękuję, to towarzystwo mi nie odpowiada.
Nie mogę więc powiedzieć "nie". I chociaż miałbym tysiące wątpliwości, a ręka drżała mi przy wstawianiu krzyżyka - to nie mam innego wyjścia. Muszę głosować na tak.
A mówiąc szczerze, rozum i przykład innych krajów mnie do tego zachęca. Po co wymyślać proch, skoro został już wynaleziony?
Marek Teschke
2003.06.04