KOPANIE PO NOGACH I KLAPS
Sobota, 19 lutego
Któż z mojego pokolenia w młodości nie grał w nogę? Wszyscy lub prawie wszyscy. A to dlatego, że nie było wówczas ani butów z rolkami, ani rowerów górskich, a na takie wymyślne urządzenia jak "boazeria" czy potem "parapet" nie było nas stać. Podobno tak się mówi na narty i deskę snowbordową. Dopiero następne pokolenia dzieciaków pasjonowały się deskorolką. Z piłką była o wiele prostsza sprawa: jeżeli przy okazji pierwszej komunii, urodzin czy za "wybitne osiągnięcia w szkole" nikt nie podarował nam oryginalnej piłki do gry w nogę, to grało się każdą inną. Mogła być gumowa, czyli taka, którą dziewczyny odbijały głową o ścianę. A w ostateczności nawet szmacianka (najczęściej stary sweter mocno związany sznurkiem). Piłka miała też tę zaletę, że dawała zajęcie wszystkim chłopakom z podwórka, a nawet całej ulicy równocześnie. Ograniczenie było tylko jedno: nie wolno mieć na nogach zimowych butów z twardą podeszwą, bo kopnięcie takim buciorem w piszczel naprawdę mocno bolało.
Niektórzy tak nabrali takiej wprawy w tej grze, że angażowano ich do juniorskich drużyn w osiedlowym klubie, a nawet do udziału w poważnych rozgrywkach piłkarskich. Innym pozostało po tamtych latach zamiłowanie do oglądania meczów piłkarskich na ekranie telewizora. I ja od lat gapię się na ekran oglądając rodzimą kopaną, którą chyba tylko dla wprowadzenia naszych żon w błąd nazywamy ekstraklasą. Patrzę też na inne ligi piłkarskie. Lubię grę południowców: Brazylijczyków, Argentyńczyków (mniej), Hiszpanów, Portugalczyków. Dlaczego Argentyńczyków mniej? Przez Maradonę, którego fachowcy okrzyknęli w swoim czasie najlepszym piłkarzem mistrzostw świata w 1986 roku,, mimo że strzelił Anglikom bramkę ręką i się nie przyznał. Ale Anglików też nie lubię, bo rudowłosy Scholes też jedną z bramek strzelił naszej reprezentacji ręką. Nie lubiłem też piłki radzieckiej: Ruscy kosili zawodników równo z trawą, a żaden sędzia nie śmiał zwrócić im na to uwagi, bo... wolał sędzią pozostać. A "dobry sędzia" z demoludów wiedział, że piłkarze radzieccy są najlepsi.
Od tego czasu brutalizacja piłki ma się coraz lepiej, a niektórzy byli trenerzy naszej reprezentacji mówią nawet, że football to gra męska, a za faul taktyczny (np. kopnięcie przeciwnika nogą w twarz) bezwzględnie należy się żółta kartka. Pięć (lub trzy) takich żółtych kartek to wysłanie zawodnika w jeden weekend na trybuny miast na boisko, bo tym kopaniem nieco się zmęczył. Okazało się wnet, że za umiejętność "koszenia równo z trawą" czołowe kluby nieźle płacą. A Europejczycy, szczególnie ci bardziej inteligentni i wrażliwi wyrobili sobie odruch cofania nogi, gdy ma dojść do "czołowego zderzenia": wolą cofnąć nogę niż być kaleką do końca życia. To wystarczyło, że namnożyło się nam wybitnych zawodników o żelaznych kościach, z trzeciego czy czwartego świata. Są to, niestety, gracze, którzy wolą być bogatymi inwalidami niż biednymi zawodnikami III kategorii miejscowego pochodzenia. Naturalnie są też tacy, którzy nie tylko potrafią umiejętnie kopać piłkę, potrafią jeszcze unikać "taktycznych fauli". Ale ilu takich jest? W ostatnim meczu Arsenalu Londyn nie grał ani jeden Anglik. A wszystko dlatego, że zjawisko brutalności tolerują na boisku sędziowie, a działacze ustalili zbyt niskie kary za przewinienia. Ja wolę finezyjną grę techniczną, a faul umyślny (taktyczny) powinien być karany wyrzuceniem z boiska i pozbawieniem pensji co najmniej przez miesiąc.
Zróbmy to, póki nie jest jeszcze za późno.
Poniedziałek, 21 lutego
Bardzo poważna dyskusja toczy się w mediach wokół "przemocy w rodzinie". I słusznie - bo sprawa jest tego warta. Ale już na wstępie popełniono jeden zasadniczy błąd. Mianowicie nie ustalono, co to jest klaps. I czy klaps należy zaliczyć do przemocy, czy nie. Dyskusję trzeba jednak zacząć od czegoś zupełnie innego, a mianowicie od miłości w rodzinie. Bo w kochającej się rodzinie żaden klaps, żadne uderzenie paskiem od spodni czy matczyną ścierką po łapie za wkładanie palucha do słoika z konfiturą, naturalnego statusu tej kochającej się rodziny nie narusza. Miłośnicy psów wiedzą, że jedynym dopuszczalnym narzędziem "tortur" jest zwinięta w rulon gazeta, sprawiająca przy użyciu niesamowity huk. Ale czy to boli? Nie boli. Czy to jest znęcanie się nad zwierzęciem? Nie, bo to umowny znak: uwaga, tego nie wolno robić.
To samo ma miejsce w kochającej się rodzinie - kuchenna ścierka w ręce matki, czy gest wyciągania paska od spodni przez ojca. Zaryzykuję tu mocno kontrowersyjną tezę. Otóż klaps jest niezbędnym elementem wychowania w rodzinie.
Kochani ustawodawcy - pomyślcie o tych dzieciach, które marzą o tym, by kochająca mama pogoniła je z kuchni ścierką od naczyń, by ojciec z surową miną sięgnął po pasek. Daję wam słowo, są tysiące takich dzieci, które marzą o tym - byle tylko rodzice chcieli zareagować na cokolwiek, co one robią, a w krańcowych wypadku: byle byli. I wierzcie - klaps od kochającej mamy czy taty - w ogóle nie boli. Zacznijmy więc od zupełnie innych regulacji prawnych - może nawet od konstytucji - ustaw, które zapewnią większą ilość kochających się rodzin.
Zaczynając od ustaw o zabijaniu dzieci poczętych lub eutanazji ciężko chorych - niczego nie osiągniemy.
Obyśmy w zdrowiu doczekali czasów, gdy nie będzie idiotycznych dyskusji o klapsach.
Marek Teschke
2005.03.02