WYBORY, WYBORY
Sobota, 29 stycznia
Prawdziwą sensację wzbudziła tzw. lista Wildsteina - dziennikarza "Rzeczypospolitej". Jest to lista z nazwiskami funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa, współpracowników, kandydatów na współpracowników i poszkodowanych (tych, na których donoszono) za czasów komuny. Swoisty indeks nazwisk zestawiony przez Instytut Pamięci Narodowej, nazwisk wymienionych w dokumentach, będących w dyspozycji tego instytutu. Lista nie była tajna i praktycznie każdy dziennikarz miał do niej dostęp. Powiem szczerze, że wcale mnie ona nie interesuje. Obecnie. Zainteresowałaby mnie 15 lat temu, kiedy istniała jeszcze możliwość zapobieżenia działalności tajnych współpracowników na szkodę rodzącej się III Rzeczypospolitej. Teraz jest już za późno.
Lista ta jest jednak ważna z innego względu, mianowicie chodzi o nazwiska, których na tej liście nie ma. Właśnie tak. Bo jeżeli teraz miałoby się wyciągać konsekwencje - to wobec tych właśnie osób. To je można przede wszystkim stawiać przed sądami, czy zakazać sprawowania władzy w obecnych czasach. A kogo to na liście Wildsteina nie ma? Nie ma mocodawców służb i ich przełożonych. Obawiam się, że indeks IPN-u zawiera "płotki"; grube ryby tam nie występują, bo one były przełożonymi urzędników służb bezpieczeństwa. A nawet gdyby w swoim czasie założono im teczkę w początkach ich kariery, to potem skrupulatnie zadbano by o zniszczenie odpowiednich dokumentów.
Czy zatem dokumentacja IPN-u nie ma żadnego znaczenia? Owszem, ma, stanowi bowiem przyczynek do opracowań historycznych. Praktycznego znaczenia, obawiam się, teraz już nie ma.
A co chciał osiągnąć redaktor Wildstein, udostępniając listę kolegom dziennikarzom? Doprawdy, nie wiem.
Niedziela, 30 stycznia
Już spór o preambułę konstytucji Unii Europejskiej i opór niektórych państw (Francja, Niemcy, Holandia) co do chrześcijańskich źródeł kultury naszego kontynentu sygnalizował pewną prawidłowość w procesach społecznych zachodzących w Europie. Otóż daje się zauważyć, że większość zjawisk dziejących się w kulturze i obyczajowości jest kopią zjawisk zachodzących w Ameryce, tyle że z kilkuletnim "poślizgiem". Dla ścisłości dodam, że do Europy Zachodniej docierają one wcześniej, a do nas, na wschód kontynentu, później. Dotyczy to także m.in. stosunku do religii, czy raczej moralności w ogóle.
Otóż obecnie w Ameryce obserwujemy pewien odwrót od tego, co u nas w Europie uważamy za swobodę obyczajową. W Ameryce bowiem następuje powrót do tradycyjnych wartości, takich jak dom i rodzina. Natomiast w Europie Zachodniej odwrotnie: szczególnie we Francji można zaobserwować wyraźną ofensywę przeciwko chrześcijaństwu i w ogóle przeciwko religiom (zakaz noszenia chust w szkołach przez muzułmanki, wyprowadzenie choinek i szopek itp. z miejsc publicznych). A organizatorzy tych akcji twierdzą, że nie chodzi o walkę z religią, a o zachowanie wolności osobistej.
W Ameryce już wyzbyto się takiego pojęcia wolności, a za jej determinanty uznano poszanowanie symboli religijnych różnych wyznań. W Europie też musimy do tego dojść. Bo taka jest prawidłowość rozwoju kultury w obecnym świecie.
Poniedziałek, 31 stycznia
Co prawda ostatecznych wyników wyborów w Iraku jeszcze nie znamy i być może poznamy je dopiero za dziesięć dni, a może nawet później, ale już dziś można mówić o sukcesie sił demokratycznych. Udział ponad 60% społeczeństwa w wyborach, mimo zagrożenia atakami terrorystów i przeciwników nowej władzy, to sukces. Nie jest też istotne, która partia ostatecznie zwycięży. Bo nam trudno rozeznać się w licznych ugrupowaniach i powiązaniach rodowych w Iraku. Chodzi tu jednak o coś innego. Tak duży procentowo udział społeczeństwa w wyborach potwierdził słuszność działań interwencyjnych Amerykanów i ich koalicjantów. Dotyczy to także udziału nas, Polaków, w tej koalicji. Nie jestem pewny, czy nowe władze Iraku będą w stanie utrzymać demokratyczny charakter rządu. Nie będzie jednak dyktatury, nie będzie prześladowań, masowych morderstw i represji.
Myślę, że teraz nastąpiła odpowiednia pora na to, aby zacząć wycofywać nasze wojska z Iraku. Może nie od razu, ale stopniowo i w miarę umacniania się nowych władz irackich. Także inna powinna być rola tych oddziałów, które w Iraku pozostaną. Myślę, że powinny mieć charakter szkoleniowy i doradczy. A przede wszystkim nie wolno nam, tak długo jak będzie trzeba, opuścić naszych amerykańskich sojuszników.
Wtorek, 1 lutego
Mógłbym w tym miejscu napisać "a nie mówiłem"? Zaledwie kilka tygodni temu, pisząc o Oleksym i honorze, wspomniałem o wyborach, które według zapowiedzi powinny się odbyć w czerwcu tego roku. Naturalnie tylko w przypadku, gdyby w szeregach SLD była wystarczająca liczba ludzi honoru, którzy chcieliby dotrzymać słowa i zgodzić się na samorozwiązanie się sejmu i rozpisanie nowych wyborów. Ale parlamentarzyści z SLD nie tacy głupi, aby kłaść głowę na pień kata - tak mówią - opozycja tylko czeka, aby tę głowę odciąć. SLD najbardziej boi się delegalizacji, co doprowadziłoby do katastrofy ugrupowanie, a właściwie ten szkielet, który w SLD pozostał, gdyż wielu członków opuszcza partię-matkę i szuka schronienia, tworząc inne ugrupowania lub "ukrywa" się w już istniejących. Część jednak pod wodzą Oleksego czeka na jesień i cud, że może jednak ocaleje. I jako partia, i oni sami jako parlamentarzyści. Bo tylko to zajęcie gwarantuje immunitet, czyli bezkarność. Obawiam się jednak, że ich nadzieje się nie spełnią, bo nowy parlament, nawet gdyby udało się SLD do niego dostać, nie oszczędzi z pewnością ustawy o immunitecie. Jej likwidację zapowiada w swoim programie wyborczym Platforma Obywatelska. Jest wielce prawdopodobne, że ugrupowanie to wygra i razem z Prawem i Sprawiedliwością będzie tworzyć koalicję rządzącą. Wówczas już nikt i nic postkomunie nie pomoże.
Obyśmy w zdrowiu doczekali zwycięstwa zacnych programów wyborczych w nowych wyborach, choćby i jesiennych.
Marek Teschke
2005.02.09