GLOBALIZACJA

Piątek, 7 stycznia

Gazety epatują czytelników kolejnymi rekordami ilości ludzi zamordowanych przez fale tsunami. Drażni mnie to. Dla ofiary, dla dziecka, które ocalało, nie jest ważne, czy zginęło 5 tysięcy, czy 150 tysięcy. Dla niego ważne jest, że zginęła jego matka, babka, że z domu, którego każdy zakamarek był mu bliski, pozostało kilka desek, nie ma nawet hamaka, na którym odpoczywał. Ważne też, że to wspaniałe morze iskrzące się, jakby śmiejące, nagle stało się wrogiem, najdzikszą bestią. Naturalnie, każda śmierć jest stratą. "Póki żyjemy, wszystko jest możliwe" powiedział wielki pisarz Erich Maria Remarque. Ilość osób, które musiały ulec olbrzymiej fali i zginęły pod jej naporem, przeraża dlatego, że po zmarłych pozostaje co najmniej trzy razy tyle nieszczęśliwych, którzy sami sobie nie poradzą. Termin "global village" wymyślił Kanadyjczyk Marshall McLuhan dla określenia świata końca XX wieku, w którym media elektroniczne radykalnie zmniejszyły odległości między ludźmi i ich izolację. Tymczasem buntująca się młodzież uznała globalizację za sposób przejęcia władzy nad światem przez wielki kapitał. Takie próby działania ponadpaństwowego kapitału i ja obserwuję. Tylko dla mnie globalizacja to także solidarność. I wówczas sprawa ma się już zupełnie inaczej. Globalizacja pojęta jako solidarność okazuje się niezbędna. Gdyby o niej pomyślano trochę wcześniej - na pewno (lub prawie na pewno) mały chłopak ze Sri Lanki miałby dziś koło siebie mamę, a może także babcię.

... Z pieca spadło

Ale skoro się stało tak, jak się stało - to potrzebne jest globalne działanie, by życie tego chłopca nie było do końca jedną wielką katastrofą.

I tu też stawiam na młodzież, czego przykładem może być "Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy" tak pięknie grająca z udziałem naszych młodych ludzi.

Sobota, 8 stycznia

Z niepokojem czytam o przestępstwach popełnianych przez młodocianych. Młodzieży należy wiele wybaczać - jeszcze nie mają ukształtowanych pewnych podstawowych pojęć: co to jest dobro, a co zło; jeszcze nie są ludźmi odpowiedzialnymi, mają zbyt mało rozwiniętą wyobraźnię, nie potrafią przewidywać. I tego należy ją nauczyć. Niektórzy burmistrzowie w Polsce wprowadzili lub wprowadzają tę naukę pod hasłem "Zero tolerancji". Chodzi o bezwzględne stosowanie prawa nawet wobec 15-latków: szybkie sądy, surowe kary, także finansowe - a w przypadku braku kasy - odpracowanie na cele społeczne.

Nigdzie jednak nie czytałem, aby sądy zwracały uwagę na dobrą metodę wychowawczą, jaką jest działanie poprzez rodziców. Synalek rozbił ławkę, a nie ma pieniędzy, aby kupić nową? To niech kupi ojciec albo matka. To oni przecież do pewnego wieku odpowiadają za swoje latorośle. Myślę, że umieliby pogadać ze swoimi dzieciakami na tyle umiejętnie, że na drugi raz chłopak by się głęboko zastanowił, czy zniszczyć rabatkę z kwiatkami. No chyba, że synalek zrobiłby doniesienie do prokuratora na swego ojca, że ten naruszył jego cielesność (co marzy się - takie doniesienie na surowych rodziców - minister Środzie).

Myślę jednak, że podobne "globalne" działania mogłyby ukrócić rozwydrzenie części młodzieży.

Niedziela, 9 stycznia

Gazety doniosły (oj, donoszą, donoszą ostatnimi czasy), że Chiny wzbogaciły się o obywatela z liczbą porządkową jeden miliard trzysta milionów. Nie każdy jest w stanie taką liczbę sobie wyobrazić. Zdaję sobie sprawę, że tylu obywateli to dla Chin spory kłopot.

Zupełnie odwrotnie jest u nas. Niektóre miasta mają kłopot z małą ilością ludzi je zamieszkujących. Prezydenci takich grodów, jak Kraków czy Warszawa postanowili więc, że będą wypłacać premie tym rodzinom, które w bieżącym roku urodzą dziecko. W Krakowie ponoć 1000 zł, a w Warszawie nawet 5000 zł - co stolica, to jednak stolica.

Szczerze mnie ucieszyła ta wiadomość - dla matek, szczególnie biedniejszych - to godziwy zastrzyk pieniężny, a dla mieszkańców tych miast nadzieja, że nadal pozostaną jednymi z największych miast polskich.

Prędko się jednak zreflektowałem. Czy mieszkanki innych miast - i tych dużych, i tych średnich, i tych całkiem małych - nie zasłużyły na podobną "nagrodę"? Otóż zasłużyły i tylko od gospodarności burmistrza zależy, czy znajdzie na ten cel odpowiednią sumę. A jeżeli nie znajdzie? Trudno, znajdzie się za to nowy burmistrz. Bo tego, który jest - kobiety już nie wybiorą.

Wtorek, 11 stycznia

Było to kilkanaście lat temu. Moja znajoma poznała pewnego przystojnego faceta. Miał na imię Ahmed i pochodził bodajże z Syrii. Ahmed był nie tylko przystojny, ale też romantyczny - przynosił znajomej kwiaty, przysyłał liściki, zapraszał do kawiarni. Jednym słowem odgrywał zakochanego, a może nawet był autentycznie zakochany. Prócz wymienionych zalet miał jeszcze jedną - ukończył studia medyczne i przygotowywał się do zawodu chirurga. Najbliższe koleżanki bardzo jej zazdrościły, jak to koleżanki. Odbył się więc ślub, a po kilku miesiącach, kiedy skończył się staż Ahmeda, wyjechali w jego rodzinne strony. Co było dalej - dorośli czytelnicy zapewne pamiętają podobne historie, których było dziesiątki - po prostu polskie dziewczyny nie nadają się na żony Arabów. Moja znajoma przekonała się o tym za późno.

Muammar Kaddafi nie uwodził premiera Belki w żaden sposób: nie przysyłał liścików ani kwiatów, nic z tych rzeczy. Za to Kaddafi ma złoża ropy naftowej. I jest nam winien trochę pieniędzy. Na jedno i drugie (ropę i forsę) miał ochotę nasz premier. Ale wystarczyło, że sam, dobrowolnie pojechał do Afryki i przekonał się na miejscu, jacy są Arabowie: pola naftowe dawno się "rozeszły" na konkurentów Belki, a dług, owszem, istnieje, ale to my jesteśmy winni parę milionów Kaddafiemu. Dobrze, że nie łączą nas z nim żadne związki uczuciowe, bo trzeba by prosić detektywa Rutkowskiego, aby wykradł premiera z powrotem do kraju.

Obyśmy globalnie i solidarnie w zdrowiu doczekali się więcej miłych gestów ze strony rządu, naszych władz samorządowych i nas samych.

Marek Teschke

2005.01.19