NASZE KATASTROFY CODZIENNE
Poniedziałek, 27 grudnia
Okres tuż po Bożym Narodzeniu robi wrażenie "pustego". Czeka się na sylwestra i Nowy Rok. Jeżeli o czymś się mówi, to o zbliżającym się balu, zabawie czy prywatce: o strojach, fryzurze, makijażu - to kobiety. A mężczyźni? Raczej mają przed oczami kufel piwa niż monitor komputera.
A jak było w święta i będzie na sylwestra? Zwyczajnie.
Sądząc jednak po ruchu w sklepach przed świętami oraz po ilości reklam balów i ekskluzywnych spotkań towarzyskich, święta nie były takie biedne, jakby wynikało z narzekań rodaków. Nadchodzące huczne zabawy sylwestrowe także nie doprowadzą nas do ruiny. Nic więc w naszej polskiej rzeczywistości się nie zmieniło: narzekamy, że jest bieda i tak źle, że gorzej być nie może, a potem jakoś z tym wszystkim dajemy sobie radę. I mamy co wspominać.
Wtorek, 28 grudnia
O ile dla większości z nas ostatnie dni roku 2004 są "dniami pustymi", o tyle nie możemy tego powiedzieć o polityce. Jeden z ostatnich działaczy lewicy, cieszący się pewnym autorytetem (należy czytać: nieskompromitowany) - Józef Oleksy - sięgnął po najwyższe stanowisko w SLD, czyli - jak byśmy kiedyś powiedzieli - po stołek I sekretarza partii. Wyraźnie był ze zwycięstwa zadowolony. Pokonał urzędnika partyjnego Janika, być może sprawnego organizatora, ale pozbawionego bodaj odrobiny charyzmy koniecznej, by przewodzić dużej, bądź co bądź, partii. Oleksy cieszył się z sukcesu zaledwie kilkadziesiąt godzin, bowiem sąd lustracyjny rychło ogłosił wyrok oświadczając, że p. Oleksy jest kłamcą. W całej sprawie nie chodzi o to, że marszałek sejmu i przywódca SLD wskazywał ubecji którego z jego kolegów ze studiów da się przerobić na donosiciela i wziął za to pieniądze, bo taki przypadek, jako "mało szkodliwy społecznie", można by mu darować. Chodzi o to, że całą sprawę starał się ukryć (a może była dla niego tak mało istotna, że nie warto było o niej mówić?). Dość, że o tym nie wspomniał. A powinien. Od razu podniosły się głosy z prawa i z lewa, że Józef Oleksy, jako człowiek honoru... powinien odpowiednio postąpić. I wyszło śmiesznie. Otóż p. Oleksemu honoru starczy (kiedy to piszę jeszcze nie znam jego decyzji) na rezygnację ze stanowiska marszałka sejmu. Natomiast z przywództwa w SLD Oleksy nie ma zamiaru rezygnować. Czyżby więc przewodniczący SLD nie musiał być człowiekiem honoru, a współpracę z ubecją uważał za coś normalnego, a nawet (być może) powód do dumy?
Przyznam się, że w całej tej sprawie żal mi lewicującej młodzieży, która o tamtych latach nie ma zielonego pojęcia, tak samo, jak nie rozumie, co się obecnie na lewicy dzieje.
Środa, 29 grudnia
Wydawało się dotychczas, że ostoją w miarę "niesplamionej" lewicy jest pałac prezydenta. Przy różnych okazjach mówiło się na ten temat co nieco, ale to za mało, by skupionym w pałacu ludziom coś zarzucić. Aż tu "mleko się rozlało". Najbliższy współpracownik prezydenta, Marek Ungier, który dotychczas unikał odpowiedzialności za różne sprawy i sprawki, m.in. dzięki zaciekłemu wsparciu swojego szefa, po publikacji "Rzeczypospolitej" o wyczynach syna, Krzysztofa Ungiera oraz sądu w Giżycku sam złożył rezygnację ze stanowiska. Prezydent milczy, bo co ma powiedzieć? Że nie wiedział? Może ktoś w to uwierzy, ale większość nie. Pada więc ostatni bastion "porządnej" lewicy. Czy jest jeszcze ktoś ze znaczących ludzi tej formacji, kto bez narażania się na "lustrację" dziennikarzy mógłby bez strachu zająć po Oleksym miejsce marszałka sejmu?
Czwartek, 30 grudnia
Dopiero dziś mam okazję napisać o politycznym sukcesie "opozycji" na Ukrainie. Wygrał Juszczenko, pokonując o 8% swojego oponenta, promoskiewskiego polityka, obecnego premiera Janukowycza.
Juszczenko podobno jest prozachodni, ja pozostaję jednak ostrożny w ocenach. Miller też jest prozachodni. Co o niczym nie świadczy. Może się okazać, że na Ukrainie powtórzy się "wariant polski". Za dwa, trzy lata Ukraińcy rozczarowani tym, że przemiany nie przyniosły w ich kieszeniach widocznych zmian (bo takich zmian nikt nie jest w stanie dokonać, a nawet można zaryzykować prognozę, że na początku będzie pewne pogorszenie) - zapragną "bezpieczeństwa" społecznego i zaczną gromko krzyczeć: Janukowycz wróć! I ten wróci, by na kilka lat odwlec reformy (tak jak u nas) i wcale nie jest pewne, że po kolejnej przemianie kolor pomarańczowy będzie jeszcze kiedykolwiek na Ukrainie modny.
Sylwester, 31 grudnia
Nie napisać o tym zdarzeniu, chociażby krótko, się nie da. Otóż ogromna fala, zwana tsunami, powstająca wówczas, gdy na dnie oceanu następuje trzęsienie ziemi, spowodowała olbrzymią katastrofę na wybrzeżach wysp i półwyspów Azji Południowo-Wschodniej. Akcja ratownicza jeszcze trwa, ilość ofiar nie jest znana, ale już przekracza 120 tysięcy i właściwie nigdy do końca nie będzie wiadoma. Są przecież jeszcze ranni w szpitalach i przeszło 100 tys. zaginionych.
Dlatego nie dziwcie się, że najszczęśliwsze dla mnie święta i sylwestrowy bal, to te spędzone w lesie pod Szczytnem, pod pięknie udekorowaną choinką, z najbliższymi i w otoczeniu domowego zwierzyńca. Nigdzie mnie po świecie nie goni, bo tu jestem szczęśliwy. Czego też wszystkim moim Czytelnikom w Nowym 2005 Roku życzę.
Obyśmy więc w zdrowiu doczekali za rok kolejnego sylwestra.
Marek Teschke
2005.01.05