CHLEBA I IGRZYSK

Poniedziałek, 5 lipca

Wczoraj dobiegły końca jedne z największych tegorocznych igrzysk europejskich. Znam takich, którzy bardziej się nimi pasjonowali niż będą to robić z okazji rozpoczynających się 13 sierpnia igrzysk olimpijskich. (Zawczasu upominam wszystkich, którzy o tym wiedzą, ale zapominają: olimpiada to czas między igrzyskami olimpijskimi. Proszę więc nie nazywać igrzysk olimpiadą.)

... Z pieca spadło

Ale do rzeczy. Zwycięzcą europejskich rozgrywek piłkarskich została drużyna Grecji. Jest to niewątpliwie niespodzianka. Czy byli najlepsi? Skoro wygrali - to znaczy, że tak. Mieli też odrobinę szczęścia, bez którego trudno o sukces. Ale o tym wiedzą wszyscy i nie warto byłoby o tym pisać, gdyby nie jeden zadziwiający fakt, mniej może znany, a godny popularyzacji. Otóż po porażce w finale drużyny portugalskiej, wielu jej zawodników miało w oczach łzy. Łzy żalu, a może i złości - przecież Portugalczycy byli faworytami i prawie nikt nie dałby złamanego paznokcia za zwycięstwo Greków. Już sobie wyobrażam, co działoby się na ulicach polskich miast po takiej porażce. Jaki byłby stan tramwajów, autobusów, pociągów, ławek parkowych, słupów przystankowych, koszy na śmieci i innych ruchomych części naszej infrastruktury po przejściu naszych "ukochanych kibiców"? Byłby to obraz nędzy i rozpaczy - a tak naprawdę obraz rozwoju cywilizacyjnego pewnej części naszego narodu. A co stało się w Portugalii? Portugalscy kibice płakali równo dwie godziny. Potem strzeliły w powietrze race, polało się świetne portugalskie wino, ruszyły na ulicach w tany portugalskie dziewczęta z kibicami z Grecji i... wierzę w to świetnie bawiono się do rana. Czy to możliwe? Nie tylko możliwe, ale prawdziwe. Tak było. Bo Portugalczycy potrafili sobie powiedzieć, że drugie miejsce wcale nie jest takie kiepskie, skoro na przykład Polacy w ogóle od początku istnienia turnieju do finału się nie zakwalifikowali. Swoim postępowaniem Portugalczycy uratowali jedną z podstawowych wartości sportowego współzawodnictwa - nie tylko zwycięzca się liczy, co uparcie lansują na wielu arenach Amerykanie, a za nimi inne nacje. A więc bawmy się, bo zdobyliśmy wicemistrzostwo Europy!

Czy podobna postawa byłaby możliwa w Polsce? I tu chcę wszystkich zaskoczyć - byłaby możliwa! Dlaczego tak sądzę? Bo są pewne symptomy, które wskazują, że jak chcemy, możemy być kibicami cywilizowanymi. Jak nigdzie na naszych stadionach piłkarskich w czasie meczów międzypaństwowych, mistrzowskich czy towarzyskich, w czasie odtwarzania hymnu narodowego przeciwników nasi kibice klaszczą (zamiast gwizdać, jak to się czyni gdzie indziej). Te oklaski robią na przeciwnikach takie wrażenie, że czasami ze zdumienia nie mogą się pozbierać przez wiele minut pierwszej połowy meczu. Do gwizdów są przyzwyczajeni i nie robią na nich żadnego wrażenia, do oklasków i szacunku do obcego hymnu - nie. Zrobiliśmy więc pierwszy krok, teraz tylko trzeba dalej podążać tą drogą. Stara prawda mówi: szanuj przeciwnika, to i on będzie ciebie szanował.

Środa, 7 lipca

Było o igrzyskach, teraz będzie o chlebie. Otóż liczne media wyliczają, jak podrożały nam towary po wstąpieniu do Unii Europejskiej. Podobno wołowina aż o 40%. Także banany i cytryny. Także cukier (chociaż ten zdrożał jeszcze przed pierwszym maja) i nabiał. A ja się zastanawiam, jaka w tym wina Unii, jaka nasza własna, a jaka jest wynikiem obiektywnych, niezależnych od nas zdarzeń (np. ceny paliwa). Obawiam się, że nasi spryciarze (smykałkę do interesów mieliśmy zawsze) wykorzystali historyczną datę, by nabić sobie portfele. Tak przynajmniej twierdzą znajomi rolnicy. Mówią mianowicie, że na podwyżkach cen wołowiny zarobili przede wszystkim pośrednicy. I to może być prawda. Ale nie narzekajmy. Nie jest aż tak źle. Bo ten, co pamięta nieodległe czasy i "obfitość" oferty na bazarach, gdyby wiedział, że banany będą kosztowały tyle, ile kosztują obecnie (np. w stosunku do młodych ziemniaków) - nie uwierzyłby. A wygłaszającego podobne farmazony uznał za wariata. Zostawmy więc stare czasy. Podwyżka pewnych artykułów z "podstawowego koszyka" jest faktem, a przyczyny tego są różne; po trochu to wina sąsiadów z Unii, bo u nich drożej, po trochu naszych cwaniaczków, którzy zwietrzyli łatwy zarobek, a po części - dużej miary cwaniaków np. z Orlenu, którzy korzystają z wysokich cen na rynkach zagranicznych, by podnieść ceny paliw. I proszę mi nie mówić, że ceny benzyny w innych krajach Unii są wyższe. Na razie nie zarabiamy tyle co inni mieszkańcy starej Unii, i prawie cztery złote za litr benzyny to dla wielu z nas finansowa katastrofa. Cztery złote, to cztery chleby, to prawie kilogram wieprzowych parówek, to... kto chce niech sobie sam wyliczy i porówna. A wpływ podwyżek paliwa na wszystkie dziedziny gospodarki, w tym także na ceny żywności jest decydujący. Dlatego tak ważne jest, by nowo powstała komisja sejmowa, która ma wyjaśnić sprawy związane z zarządzaniem tym najbogatszym polskim koncernem zdołała to uczynić szybko i do końca. Liczę na to ja i liczy na to spora część narodu, chociaż aż 80% ankietowanych nie wierzy, aby to się komisji udało. Bo tu nie chodzi o grosz czy dwa w cenie paliwa, a o miliardy złotych, które być może wyciekały... no właśnie, gdzie wyciekały?

Obyśmy w zdrowiu doczekali obfitości chleba, tańszego paliwa i ciekawych igrzysk.

Marek Teschke

2004.07.14