WALKI KOBIET W KISIELU

Niedziela, 29 lutego

Są tacy telewidzowie, którzy w czasie nadawania reklam przeszukują inne kanały. Ja do nich nie należę, ponieważ... lubię się pośmiać. Bo czy to nie śmieszne, skoro z ekranu przekonują mnie o tym, że muszę kupić 5-kilogramową puszkę kawy, za co czeka mnie nagroda w postaci plastykowej łyżeczki do cukru? Albo gdy w ustronnym miejscu spotyka się pięć dziewczyn i przekonują mnie o wartości jakiegoś szamponu do mycia włosów, bo one są tego warte? Lub wcale ładne pojedyncze dziewczyny szeroko otwierają usta z zachwytu, że deszcz pada? Mnie to śmieszy. I to bardzo, bo ja wcale nie muszę kupować kawy, gdyż nałogowo piję herbatę, a plastykowa łyżeczka do cukru mi niepotrzebna - herbatę piję niesłodzoną. Poza tym, kiedy słyszę, że coś muszę, to przypomina mi się polityk, który się uparł, że Balcerowicz musi odejść. Śmieszą mnie też panienki w ubikacji, które są warte jakiegoś tam szamponu, bo takie nagromadzenie panienek w takim pomieszczeniu może mieć miejsce w przedsiębiorstwie zwanym agencją towarzyską, a tak zostałem wychowany, że panienki z tych agencji niewiele są warte. Śmieszą mnie też dziewczyny w zachwycie otwierające usta, bo jest to objaw głupoty, a poza tym mój dziadek zobaczywszy otwarte usta u jakiegoś wnuka (dzieci mają ten zwyczaj) mawiał: zamknij gębę, bo ci mucha wpadnie!

... Z pieca spadło

Nie zmieniajcie więc kochani telewidzowie kanałów w czasie reklam, a raczej pośmiejcie się z facetów, którzy zajmują się dzieckiem i gotują budyń na mleku, gdy ich ukochana żona właśnie wróciła od ulubionego fryzjera i przymierza ulubioną sukienkę mizdrząc się do lustra. Pośmiejcie się z tych facetów, chyba że się zdenerwujecie i będziecie mieli ochotę taką "ukochaną" żonę złapać za pióra i wyciepnąć za drzwi raz na zawsze. Chociażby za tego fryzjera, bo żonka ma tak ułożone włoski, jakby piorun w miotłę strzelił.

Poniedziałek, 1 marca

Obiektywna prasa centralna znów drukuje kilka przecieków świadczących o "normalności" naszego życia gospodarczo-politycznego. Nieważne co to jest, bo politycy i tak jej (to jest gazecie) zarzucą, że jest to nagonka na ich partię. A tak zazwyczaj nie jest. Prasa (i inne media) stały się pewnego rodzaju organem kontrolnym i ich publikacje nie mają nic wspólnego z tendencyjnością. Co zresztą jest logiczne, bo jeżeli ktoś kradnie, to jest złodziejem bez względu na przynależność partyjną. To samo dotyczy durniów, bo w demokracji jeszcze żadnej partii nie udało się wyprodukować np. mądrego ekonomisty tylko przez fakt udekorowania go odpowiednim krawatem. Gazeta bowiem jest tyle warta, na ile obiektywne i prawdziwe są informacje w niej zawarte. Dotyczy to także "Kurka Mazurskiego", któremu różni tacy zarzucają ataki na jednych, a obronę innych polityków lokalnych. Od owej obiektywności jest jednak jeden wyjątek: otóż każda szanująca się gazeta ma jedną, a czasami więcej rubryk, które oddaje we władanie felietonistom. A autor felietonów, o czym powinien wiedzieć każdy czytelnik, nie reprezentuje poglądów gazety tylko swoje własne. I wcale nie muszą one być obiektywne, bynajmniej, mogą się nie podobać czytelnikowi, mogą go prowokować, a nawet złościć. Takie jest prawo felietonisty, któremu z kolei demokracja gwarantuje swobodę wyrażania swoich poglądów. Proszę więc za moje winy nie obarczać redakcji "Kurka". Tyle słów wyjaśnienia na początek tygodnia, który może przynieść wiele ciekawych zdarzeń.

Wtorek, 2 marca

W Stanach Zjednoczonych ten wtorek ma decydujące znaczenie dla kandydata "demokratów" na prezydenta pierwszego mocarstwa na świecie. A ja się tymi wynikami wcale nie pasjonuję, bo dla mnie nie jest ważne, kto zostanie prezydentem USA. A dlaczego? Bo tam wypracowano wspaniały demokratyczny mechanizm i jeszcze lepszą administrację, które w żaden sposób nie dopuszczą do tego, aby polityka wewnętrzna i zewnętrzna tego super mocarstwa zmieniła się choć o pięć procent w tę lub w tamtą stronę. I właściwie, to mimo olbrzymiej władzy oddawanej w ręce jednego człowieka, jest obojętne kto nim zostanie, bo musi rządzić mądrze. Nie ma innego wyjścia.

Nie to co u nas.

Poniedziałek, 8 marca

Przypominam, że dzień ten jeszcze kilkanaście lat temu nazywano "Dniem kobiet" i był właściwie świętem państwowym, chociaż nie był dniem wolnym od pracy. Ale co to była za praca tego dnia! U mnie w instytucie, od rana w każdej pracowni kobiety krzątały się przy zakąskach i ciastach w oczekiwaniu na moment, kiedy wizytę złoży sam dyrektor w asyście sekretarza partii i przedstawiciela związków zawodowych (teraz przemianowanych na OPZZ) i wręczy każdej kobiecie kwiatek (goździk). Co ładniejsze panienki miały nawet szanse na całusa w policzek (co nie było molestowaniem) od któregoś z przedstawicieli. A potem... a potem hulaj dusza, piekła nie ma. Bo piekło było dopiero po powrocie do domu, a urządzała je legalna małżonka, która jako taka też była kobietą i czasami dostawała od podchmielonego mężusia złamaną w połowie różę. Ale ogólnie - fajnie było.

Teraz podobno w tym dniu mężczyźni wybierają się do klubów, w których nie za mocno ubrane panienki walczą między sobą w obszernej wannie wypełnionej kisielem. Można i tak. Awantury w domu i tym razem nie da się uniknąć.

Ja chciałbym jednak z tej okazji złożyć życzenia wszystkim paniom i panienkom, a najgorętsze tym "siłaczkom", które mimo trudności dają sobie jakoś radę tak z dziećmi jak i mężem.

I... obyśmy tylko zdrowi byli.

Marek Teschke

2004.03.10