>Nowy rok szkolny tuż-tuż. Dla wielu rodziców jego rozpoczęcie wiąże się ze sporymi wydatkami. Niskie dochody nie pozwalają niektórym z nich na zakup wszystkich niezbędnych dziecku pomocy szkolnych. Z myślą o nich samorządy przyznają pomoc stypendialną. Najbiedniejszym uczniom pomaga również gmina Rozogi, jednak zdaniem niektórych rodziców, robi to w sposób niezgodny z prawem.

 

Za mało do podziału

KSIĄŻKI ZAMIAST PIENIĘDZY

Jednym z niezadowolonych z formy i wysokości stypendiów przyznawanych przez gminę jest mieszkaniec Orzeszek, Mirosław Dzierlatka. Trójka jego dzieci uczęszcza do szkoły podstawowej w Klonie. Wszystkie, z racji niskich dochodów rodziców, kwalifikują się do otrzymania stypendiów. Wniosek Mirosława Dzierlatki o przyznanie pomocy materialnej za rok szkolny 2005/2006 został rozpatrzony pozytywnie. Do jego realizacji Dzierlatka ma jednak mnóstwo zastrzeżeń. Jednemu z dzieci przyznano bowiem pomoc rzeczową w postaci książek i strojów sportowych, mimo że wcale ich nie potrzebowało. Pozostałe natomiast otrzymały stypendia w wysokości mniejszej niż minimalna stawka określona w ustawie o systemie oświaty.

Pomocy rzeczowej Mirosław Dzierlatka postanowił nie przyjąć. Natomiast w sprawie wysokości stypendium odwołał się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego w Olsztynie. Decyzja SKO była korzystna dla rodziców. Miesięczna stawka stypendium dla jednego dziecka okazała się niższa o 7 zł od wymaganego minimum. Zastrzeżenia SKO dotyczyły również formy dzielenia pieniędzy. Tym w gminie Rozogi zajmują się szkoły.

W zamian za nieprzydatne ich dzieciom książki i stroje, rodzice domagają się pomocy finansowej od gminy. Mimo korzystnej dla nich decyzji SKO, nie otrzymali również zagwarantowanej w ustawie całości stypendium. Gmina od decyzji kolegium odwołała się dwukrotnie. Wynik drugiego odwołania nie jest jeszcze znany.

Mirosław Dzierlatka czuje się oszukany.

- Obydwoje z żoną nie pracujemy. Stypendia to ogromna pomoc dla naszych dzieci. Zbliża się nowy rok szkolny, a my nie mamy za co kupić książek, zeszytów i przyborów szkolnych - skarży się Dzierlatka i zapowiada, że o należne jego dzieciom pieniądze będzie walczył do skutku.

ILE MAMY, TYLE DAJEMY

Wiele wskazuje jednak na to, że gmina również nie zamierza rezygnować ze swych racji. Wójt Józef Zapert tłumaczy, że na stypendia zagwarantowano w budżecie tylko takie środki, jakie samorząd otrzymał na ten cel od państwa. Wobec dużej liczby wniosków okazały się one dalece niewystarczające. Wniosków było w gminie ponad 500. Aby sprostać wymogom ustawowym, należałoby przeznaczyć na stypendia 230 tys. zł, tymczasem łączna wysokość przyznanej pomocy wyniosła 171 tys.

- Podzieliliśmy tylko to, co mieliśmy do dyspozycji - tłumaczy wójt i dodaje, że sprawa odwołań może ciągnąć się jeszcze długo.

- Dajemy tyle pieniędzy, ile mamy, a rodzice chcieliby Bóg wie jak dużo - mówi Józef Zapert.

Wójt odpiera również zarzuty o niewłaściwą formę dzielenia środków pomocowych. Jego zdaniem dyrektor szkoły i nauczyciele najlepiej orientują się w potrzebach ucznia i trafnie potrafią określić, na co przeznaczyć pieniądze ze stypendium.

- Kupuje się za nie podręczniki, encyklopedie, przybory szkolne i stroje sportowe, a więc rzeczy niezbędne dziecku - wyjaśnia Zapert.

Jego zdaniem niezadowoleni rodzice to margines ogółu beneficjentów pomocy socjalnej.

- Na terenie gminy mieliśmy do czynienia zaledwie z dwoma przypadkami odwołań, co wobec ponad pięciuset uczniów kwalifikujących się do otrzymania stypendium stanowi znikomy procent - podkreśla wójt.

Wojciech Kułakowski

2006.08.30