Zadymione miasto

Ostatnie zmiany pogody, które przyniosły umiarkowane opady śniegu, a wraz z nimi lekki mróz, spowodowały, iż nareszcie mamy prawdziwą zimę. Aura skłania do spacerów po mieście oraz okolicy. Śnieżna kołderka pokrywająca drzewa, dachy, chodniki i ulice, sprawia, że wszystko wygląda pięknie i tak czysto, jak nigdy dotąd. A gdy jeszcze słonko wyjdzie spoza chmur i śnieg zaskrzy się w złotych promieniach wrażenie jest bajeczne.

Nic, tylko wziąć ukochaną osobą pod pachę i pospacerować, aby nacieszyć oko i duszę tymi niesamowitymi, zimowymi widokami.

No to wybrałem się na spacer i to niemały, bo z Kamionka do Szczytna. Jest to kawałek drogi, ale nie narzekałem, wszak było co podziwiać. Skrzyp-skrzyp, zmrożony śnieg chrzęścił mi charakterystycznie pod butami, mróz szczypał lekko w nos, a płuca napełniało czyste, orzeźwiające powietrze, słowem coś wspaniałego.

Ale gdy dotarłem do centrum miasta (okolice pl. Juranda), w ów sielankowy ośnieżony krajobraz wdarł się ostry dysonans i mój wspaniały nastrój prysnął, jak mydlana bańka.

Niedaleko, w perspektywie ul. Kasprowicza, ujrzałem bowiem komin i buchające z niego czarne kłęby gęstego dymu - fot. 1.

Ów smolisty dym doskonale było też widać z ratuszowych okien, w tym także z tych w gabinecie burmistrza.

Pomyślałem, że włodarz miasta widząc co się dzieje, wyśle zaraz do sprawców zanieczyszczania atmosfery inspektorów odpowiedzialnych za ochronę środowiska, aby utarli nosa FS "Furniture" (bo to komin tego przedsiębiorstwa tak ostro dymił) i obłożą kierownictwo stosownym mandatem. Tak, aby na przyszłość odechciało się firmie podobnych ekscesów.

I co, jak myślicie szanowni Czytelnicy, czy tak się stało?

A no nie, no bo jak wysłać inspektorów do innej firmy, gdy z własnego komina wydobywają się identyczne substancje - fot. 2.

Dym gęsty i czarny wali w najlepsze z ratuszowego komina, a smród rozchodzi się po całej okolicy. I tak oto mamy duet doskonale się uzupełniający. Gdy jeden komin nie zdoła zadymić i zasmrodzić miasta, drugi idzie mu w sukurs i wszystko spowija czarny dym.

LODOWE PRZYGODY

Zimowe ferie szkolne już się skończyły, więc pora na małe podsumowanko, w kwestii sportów zimowych, a dokładniej - uprawiania łyżwiarstwa. Wcześniej bowiem pisałem w tym miejscu, iż nareszcie mamy porządne sztuczne lodowisko, że tafla na nim równa i gładka, nic tylko szusować po lodzie.

Kilka osób skuszonych notatką, już w środę, gdy tylko ją przeczytali, wybrało się w to miejsce (lodowisko przy ul. Spacerowej), aby porozkoszować się jazdą na łyżwach. Wzięli ze sobą oczywiście niezbędny sprzęt czyli figurówki, ale nie zabrali łopat czy szpadli, wszak zdrowo myślący człowiek takich sprzętów na lodowisko ze sobą nie bierze.

Jak się jednak okazało, był to błąd.

Zamiast bowiem gładkiej i równej tafli lodowiska zastali plac pokryty grubą, kilkunastocentymetrową warstwą śniegu. No i jak tu szusować po takim lodowisku?

Ano trzeba się rozglądnąć. W jednym z okienek budynku gospodarczego paliło się mdłe światełko więc w łyżwiarzy wstąpiła nadzieja, że ktoś tam być może urzęduje, choć pora była już wieczorowa, akurat zapadał zmierzch. Niestety obecny we wnętrzach jegomość okazał się być hydraulikiem i nic w kwestii odśnieżenia tafli nie mógł pomóc. Nie orientował się czy i gdzie są tu jakieś łopaty czy szufle.

Zdesperowani łyżwiarze rozpoczęli poszukiwania w dość zrujnowanych pomieszczeniach socjalnych, lecz nic stosownego nie udało się im znaleźć. W końcu wpadli na pomysł, aby szuflę do śniegu pożyczyć w pobliskiej restauracji "Zacisze", ta wszak była wokół odśnieżona. Zdobywszy odpowiedni sprzęt, bez chwili zwłoki przystąpili do odśnieżania - fot. 3.

Bystre oko Czytelnika rozpozna na zdjęciu Grażynę Saj-Klocek, bo ona to znalazła się w grupie łyżwiarek, które zapragnęły zażyć rozkoszy jazdy po lodzie. Tymczasem, niespodziewanie, czekała na nią rozrywka innego rodzaju.

Pracę przy odśnieżaniu lodowiska, dość uciążliwą, jak na kobiece barki, momentami wykorzystywała na zabawy z młodszą koleżanką - fot. 4, która potem królowała na fragmencie tafli lodowiska.

Pani Grażyna bowiem, gdy namachała się szuflą co nie miara, zużyła tyle sił, iż straciła wszelką ochotę na szusowanie. Tak skończyła się jej przygoda na miejskim lodowisku.

* * *

Nazajutrz po tej przygodzie, w ubiegły czwartek zjawiłem się na lodowisku, aby sprawdzić, czy nie nastąpiły tam, jakieś zmiany.

Ku memu zaskoczeniu po tafli poruszał się jakiś człowiek i odśnieżał ją z pełną werwą. Okazało się, że jest to pracownik centrum sportu, którego łaskawie przysłali tu zwierzchnicy, aby zrobił porządek. Po dwóch dniach zorientowano się tam, iż zima ma to do siebie, że czasami sypnie i śniegiem, no i trzeba go wówczas usunąć. Brawo!!!

* * *

W ostatnie dni ferii szkolnych, w sobotę i niedzielę, te jedyne z prawdziwego zdarzenia sztuczne lodowisko było oblegane dość licznie. Momentami na tafli brykało ponad trzydzieści osób, co w pełni potwierdza potrzebę jego istnienia. Drugie, przy ul. Śląskiej, niestety cechuje się nadto chropowatą powierzchnią i do jazdy raczej się nie nadaje.

BEZPARDONOWA WYCINKA

Ostatnio "Kurek" otrzymał szereg alarmujących telefonów od zbulwersowanych mieszkańców osiedlowych bloków położonych przy ul. Narońskiego, Kolejowej, Odrodzenia, Ogrodowej i Lipperta.

Zaniepokoiła ich nie tyle sama przycinka osiedlowych drzew, co jej nazbyt drastyczny zakres.

Cóż "Kurek" stwierdził na miejscu?

Ano widoki rzeczywiście nie nazbyt budujące - fot. 5. Fotografia przedstawia niewielki skwerek porośnięty drzewami, jaki rozciąga się tuż za Urzędem Skarbowym. Wyrażenie - porośnięty drzewami - teraz jakby nie oddaje prawdy, bo już to nie drzewa, a kikuty sterczą z ziemi, zaś ich ogołocone konary, na obraz ludzkich wyciągniętych ku niebu rąk, wołają o pomoc i zlitowanie.

Obok w wielkich pryzmach zalegają utracone gałęzie.

W podobny sposób zostały pozbawione konarów drzewa rosnące przy ul. Narońskiego, za siedzibą Spółdzielni Mieszkaniowej "Odrodzenie" - fot. 6, sprawczyni owych dendrologicznych spustoszeń. Tam również obok kikutów, leżą ułożone w wielkie stosy obcięte gałęzie i konary. Podobny widok ukazałby się naszym oczom, gdybyśmy udali się na blokowisko położone przy ul. Ogrodowej i Lipperta.

Cóż skłoniło władze spółdzielni do tej zaskakującej, gruntownej przycinki drzew, która oczom laików, wydaje się zanadto drastyczna?

Ano, okazuje się, że są to zwykłe pielęgnacyjne, sezonowe prace polegające na przywróceniu drzewom należytego kształtu. Zdaniem szefostwa spółdzielni drzewa rozrosły się zbyt bujnie, a ich korony stały się tak olbrzymie, że teraz wymagają zmniejszenia.

Jak wyjaśnił "Kurkowi" Kazimierz Kiersikowski odpowiedzialny za prace "przycinkowe" prowadzone w okręgu nr 1 Spółdzielni Mieszkaniowej "Odrodzenie" drzewom nic nie grozi. Na wiosnę ożyją na pewno, wypuszczą gałązki i okryją się listowiem, choć już nie o tak bujnych koronach, jak dotychczas.

Co zaś się tyczy zalegających gałęzi i konarów, to te usunie się wkrótce. Wcześniejszej ich wywózce przeszkodził śnieg oraz to, że transport, jakim dysponuje ZUK, któremu spółdzielnia zleciła te prace, był w tym czasie zajęty odśnieżaniem - wyjaśnił pan Kazimierz.

Hmm, uważne i bystre oko Czytelnika, zauważy, iż na zdjęciach, które wykonałem już po przycince drzew, śniegu nijakiego nie widać. Miejmy nadzieję, że to jedyna nieścisłość w wyjaśnieniach SM "Odrodzenie".

2003.02.12