WYCINKA I
W miejscu, gdzie ul. 1 Maja krzyżuje się z ul. Wyspiańskiego rosła sobie grupka pięciu drzew zwanych popularnie kasztanami, a przez fachowców i naukowców kasztanowcami. Nagle trzy z nich w połowie marca znikły, pozostawiając po sobie tylko marne pniaczki - fot. 1.
Okoliczni mieszkańcy, zdziwieni i zdenerwowani takim obrotem sprawy - według nich kasztany były zupełnie zdrowe - kilkakrotnie wysyłali do Urzędu Miasta maile z zapytaniem o przyczynę usunięcia drzew. Niestety, na próżno, gdyż nie uzyskali żadnej odpowiedzi. W końcu, zdenerwowawszy się, zgłosili sprawę "Kurkowi".
Zguba kasztanowców wynikła stąd, że miasto sprzedało działkę, na której rosły prywatnemu właścicielowi. Ten w niedługi czas po jej nabyciu (w połowie marca) zjawił się w urzędzie z wnioskiem o wycięcie drzew, ponieważ grunt kupił po to, aby go zabudować, zgodnie zresztą z założeniami Przestrzennego Planu Rozwoju i Zagospodarowania Miasta.
- Nie było wyjścia - tłumaczy "Kurkowi" inspektor Ryszard Jerosz - z bólem serca, ale musiałem wydać zgodę na usunięcie tych trzech kasztanów.
WYCINKA II - WIELKIE ZAGROŻENIE
W tejże okolicy, całkiem niedaleko, bo pod autokomisem leżącym przy ul. Jeziornej służby miejskie wycięły innego kasztanowca, co uszło uwagi naszych Czytelników, a jest to tymczasem sprawa arcypoważna, być może zapowiedź większej katastrofy przyrodniczej.
Drzewo, jak twierdzi inspektor Krystyna Lis, padło ofiarą szrotówki kasztanowcowiaczka, motyla z rodziny kibitnikowatych, który nie ma naturalnych wrogów, przez co niezwykle trudno go zwalczać.
Ów owad, i tu uwaga, jest nowym gatunkiem odkrytym i opisanym przez naukę dopiero w 1985 roku! Wówczas pojawił się w Macedonii, a jak wygląda, każdy może zobaczyć na zdjęciu - fot. 2.
Choć jest malutki, osiąga zaledwie 3-4 mm długości, to rozprzestrzenia się błyskawicznie.
Po Macedonii pojawił się w 1989 r. w Austrii, następnie w 1993 r. opanował Czechy, Słowację, Włochy i Francję. W 1998 r. jego obecność odnotowano w Polsce.
Kolejna ciekawostka - rozprzestrzenienie motyla w całej Europie nastąpiło w głównej mierze poprzez transport samochodowy. Stwierdzono bowiem, że jako pierwsze zasiedla kasztanowce rosnące przy większych arteriach ruchu. Z tych drzew przenoszony jest dalej przez ludzi, zwierzęta i wiatr na inne rosnące poza drogami.
Drzewo zaatakowane przez larwy szybko obumiera - w ciągu jednego, albo dwóch sezonów.
Dotąd jedyną formą walki ze szkodnikiem było ścięcie kasztanowca oraz zebranie i spalenie wszystkich liści, tak, jak to uczyniono w naszym szczycieńskim przypadku. Ostatnio pojawiła się jednak w Polsce szczepionka opracowana przez prof. dra hab. Gabriela Łabanowskiego z Instytutu Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach.
- Jeśli szkodnik zaatakuje w Szczytnie większą liczbę kasztanowców, trzeba będzie zapewne zastosować ów środek - mówi "Kurkowi" inspektor Krystyna Lis.
ZAGADKOWE I LECZNICZE DRZEWO
Kasztanowce, których sporo jest w Szczytnie to wielce zagadkowe drzewa. Nigdy nie rosną w większych skupiskach, a tylko pojedynczo lub po kilka sztuk, jak w przypadku tych z rogu ulic 1 Maja i Wyspiańskiego. Według ostatnich badań uczonych niemieckich i japońskich wynika to stąd, że drzewa te wymagają do swojego rozwoju niektórych pierwiastków promieniotwórczych pobieranych wprost z gleby. Gdyby rosły w większych skupiskach, blisko siebie, nie zdołałyby ich pobrać w odpowiedniej ilości. Co więcej, owoce-kasztany, wskutek pobierania przez drzewo ciężkich pierwiastków, same promieniują i ta właściwość jest obecnie wykorzystywana w japońskich szpitalach. Reumatyzm, artretyzm, gruźlicę i wiele innych chorób leczy się tam poprzez nakładanie chorym kamizelek z wszytymi wewnątrz kasztanami. W mniej poważnych przypadkach zaleca się jedynie noszenie ich w kieszeniach codziennego ubrania.
W świetle tych faktów układanie kasztanów pod materacami łóżek, czy obok komputerów albo telewizorów, co od dawna praktykowane jest w Polsce nie wygląda tylko na niczym nieuzasadniony zabobon. I jeszcze jedno - w przechowalniach ziemniaków i jarzyn zauważono, że ślimaki nie żerują w miejscach, gdzie rzucono kilka lub kilkanaście owoców kasztanowca.
PS.
Informacje dotyczące kasztanowca oraz motyla szrotówki kasztanowcowiaczka zaczerpnięto z internetowych stron Instytutu Sadownictwa i Kwiaciarstwa w Skierniewicach, Polskiego Towarzystwa Chirurgów Drzew i Wikipedii.
BAŁAGAN NIE CAŁKIEM UPRZĄTNIĘTY
Pewna mieszkanka bloku nr 12 należącego do ul. Solidarności (budynek po dawnym przedszkolu na os. Leyka) alarmowała nas 20 kwietnia, że pod blokowym kontenerem jest straszny bałagan.
Pojechawszy tam jeszcze tego samego dnia, ze zdziwieniem stwierdziłem, iż wszędzie panuje ład i porządek, a okolice kontenera są świeżo sprzątnięte. Widocznie z bałaganem uporano się przed moją wizytą.
Jedynie wokół pojemników należących do przeciwległego bloku spółdzielczego (ul. Leyka 39) walały się jakieś graty - fot. 3.
Nie ma zatem sprawy - doszedłem do wniosku - i już zamierzałem odejść, ale postanowiłem jeszcze się upewnić, czy znalazłem się aby we właściwym miejscu. Rzut oka na wiszącą na budynku tabliczkę upewnił mnie, ze wszystko jest w porządku - fot. 4.
Kiedy już odchodziłem, znalazłem się na parkingu przyległym do bloku od strony ul. Lanca. Zauważyłem, że na bloku wiszą przy drzwiach wejściowych aż trzy lampki alarmowe z takim oto napisem - fot. 5.
Wieszczą one zgoła co innego niż niebieska tabliczka z fotografii nr 4. Czyżby po tej stronie mieszkali sympatycy starego ustroju?
UPADEK MOKRYCH OBYCZAJÓW
W wielkanocny lany poniedziałek wybrałem się na dłuższy zwiad ulicami miasta, aby upolować aparatem fotograficznym kilka, jeśli nie kilkanaście scenek z gromadnego, jak mniemałem, polewania się wodą. Niestety, czy to z powodu nie najlepszej pogody (było wówczas dość chłodno), czy faktu wstąpienia do Europy, ów staropolski obyczaj w naszym mieście ginie.
Mało kto tego dnia spacerował ulicami miasta, a jeszcze mniej osób czaiło się zza węgła, dzierżąc w dłoniach pojemniki z wodą.
Kilkoro dzieci z butelkami i pistolecikami spotkałem jedynie na osiedlu Leyka, a nieco większą grupkę biegającą po ul. Ogrodowej i 3 Maja - fot. 6.
Ci polewali się już bardziej radykalnie, używając nawet małych wiaderek. Często, wbrew obyczajom, stroną atakującą były dziewczynki i to w zasadzie wszystko, co zdołałem zaobserwować, mimo że spenetrowałem całe nieomal miasto. Nawet na wsi, czyli Kamionku, gdzie rok temu przelewały się hektolitry wody panował spokój - przeszedłem całe osiedle, pozostając suchym.
2006.04.26