30 osób dziennie odwiedza olsztyńską delegaturę IPN, żeby sprawdzić, czy figurują na tzw. liście Wildsteina i złożyć wniosek o udostępnienie dotyczących ich akt SB. To, że nie ma nas na tej liście, niczego jeszcze nie rozstrzyga. Wszystkie zbiory instytutu są bowiem blisko trzykrotnie większe. Akta dotyczące mieszkańców Szczytna i województwa warmińsko-mazurskiego znajdują się głównie w Białymstoku.
W olsztyńskiej delegaturze
Do grudnia 2004 r. w Olsztynie wnioski o uznanie za pokrzywdzonego składało kilka osób w ciągu miesiąca. Fala powszechnego zainteresowania ruszyła dopiero po ujawnieniu teczki Małgorzaty Niezabitowskiej.
- W styczniu przyjęliśmy aż 240 wniosków. To więcej niż przez cały okres istnienia naszej delegatury w Olsztynie - mówi jej naczelnik dr hab. Norbert Kasparek.
W olsztyńskim biurze IPN, które mieści się w budynku Ośrodka Badań Naukowych przy ul. Partyzantów 87 (czynne 7.30-14.30) co kilka minut otwierają się drzwi. Przychodzą głównie 50-latkowie i osoby starsze.
- Tłumaczą, że chcą wyjaśnić, czy to ich nazwiska figurują na tzw. liście Wildsteina - mówi starsza archiwistka Małgorzata Zdrojewska. - Niektórzy dodają, że chcą w ten sposób ukrócić podejrzenia swoich sąsiadów i znajomych.
Sporo jest telefonów. Dzwonią ci, których nazwiska znalazły się na liście, żądając natychmiastowego potwierdzenia, czy to chodzi o nich czy nie. Nieusatysfakcjonowani uzyskaną odpowiedzią, rzucają epitetami.
- To wymaga czasu - tłumaczy Małgorzata Zdrojewska. - Najpierw sprawdza się dane dotyczące "listy Wildsteina", a później zawartość archiwów we wszystkich oddziałach na terenie kraju.
Na odpowiedź trzeba czekać minimum około miesiąca.
Różne reakcje
- Chcę się dowiedzieć, czy to o mnie chodzi - zwraca się do pani archiwistki 40-letni mieszkaniec Olsztyna. Chwali ujawnienie listy, ale widać, że jest podenerwowany. Na liście znajduje się aż 60 osób o takim samym co on nazwisku, ale tylko jedna o identycznym imieniu.
- Chcę zaspokoić ciekawość swoją i mojego syna, który studiuje historię - dodaje. W latach 80. był członkiem zarządu "Solidarności" w swoim zakładzie pracy. Domyśla się więc, że z tego powodu go inwigilowano. Chce poznać nazwiska ludzi, którzy na niego donosili.
Za chwilę do gabinetu wchodzi mężczyzna po 50-tce. Dyskretnie prosi o formularz wniosku i szybko wychodzi, tłumacząc, że musi dokładnie przeanalizować poszczególne punkty.
- Ja w sprawie listy - już na progu, głośno informuje mężczyzna w średnim wieku, mieszkaniec Ostródy. Jego nazwisko figuruje na niej, ale zapewnia, że wcale nie jest tym zaniepokojony. Nie ma wątpliwości, że ktoś na niego donosił, gdy pracował w wojsku jako cywil. Trzykrotnie próbowano go zwerbować do PZPR, ale nie uległ.
- Ci, co na mnie kablowali, pewnie jeszcze żyją. Chętnie teraz splunąłbym im w twarz - zwierza się głośno. Popiera ujawnienie listy z warszawskich zbiorów IPN.
- Dzięki Bogu, że Wildstein to zrobił. Zamiast krytyki, należy mu się Order Virtuti Militari - jednoznacznie ocenia działanie dziennikarza.
Prosto z zebrania żołnierzy AK, do biura IPN przychodzi mieszkaniec Morąga. Podczas spotkania prezes "akowców" okręgu olsztyńskiego wręczył mu wycinek z "listy Wildsteina", na którym jego imię i nazwisko wymienione jest pięciokrotnie.
Wcześniej więziony przez Niemców na Rakowieckiej w Warszawie i obozie w Pruszkowie członek WIN-u nie ukrywa poirytowania powstałą sytuacją.
- To chyba jakaś prowokacja - ocenia ujawnienie "listy Wildsteina". - Nazwiska donosicieli i ich ofiar nie powinny być wymieszane, a stanowić oddzielne zbiory.
Przyznaje jednak, że i on będzie chciał się teraz dowiedzieć, kto na niego donosił.
Szczytno w Białymstoku
Opublikowana w internecie "lista Wildsteina" to tylko fragment archiwum IPN, dotyczący warszawskich zbiorów. Zawierają one 30 km akt. Wszystkie liczą łącznie prawie 81 km. Kartoteki osobowe znajdują się we wszystkich dziesięciu terenowych oddziałach IPN. Tak zwana lista Wildsteina jest tylko jednym z wielu przewodników prowadzących do osobistych teczek.
- Najwięcej materiałów dotyczących osób ze Szczytna, jak i naszego województwa znajduje się w oddziale białostockim - mówi dr Kasparek.
Polityczna gra
"Lista Wildsteina" zawiera 162 617 imion i nazwisk. Nie jest to spis agentów, czyli tajnych współpracowników UB albo SB. Znajdują się na nim dane pracowników i funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa, tajnych współpracowników, a także osób wytypowanych przez SB na kandydatów na TW (najczęściej bez ich wiedzy). Jest to więc lista zarówno prześladowców, jak i prześladowanych, w obu kategoriach dalece niekompletna.
Tymczasem jeden z największych dzienników, "Gazeta Wyborcza" określiła listę jako "ubecką".
Szef olsztyńskiej delegatury takie działanie uznaje za bardzo szkodliwe.
- To tak samo, jakby ktoś powiedział, że IPN jest instytucją postesbecką czy ubecką, bo przejął ich materiały. Jest to nadużycie niektórych dziennikarzy, którzy prowadzą grę polityczną - ocenia naczelnik.
Będzie tylko jaśniej
Jego zdaniem, ujawnienie zawartości archiwum IPN nie rozwiąże wszystkich wątpliwości.
- Nie ma tu czarno-białych mechanizmów, nie jest to sprawa tak prosta, jak się może w powszechnym odbiorze wydawać. Część teczek zginęła bezpowrotnie...
- Nie wszystko uda się wyjaśnić, ale na pewno będzie jaśniej - dodaje jednak.
Andrzej Olszewski
2005.02.23