Po wyprawie do Gawrzyjałek i Faryn przyszedł czas na wizytę w Klonie. Tę słynącą z historycznej, drewnianej zabudowy wieś odwiedzaliśmy wielokrotnie. Jednak za każdym razem ulegamy urokowi zlokalizowanych tam regionalnych chat. Przypominają one dorobek naszych przodków, a strużki sączącego się z kominów dymów przywołują zapachy wspomnień z przeszłości.

Zapach przeszłości

Droga do skansenu

Do Klonu wiedzie wiele dróg. Tym razem wybraliśmy taką, którą przemieszczaliśmy się po raz pierwszy. Na siedemnastym kilometrze skręciliśmy z ostrołęckiej szosy na Czajki. Jechaliśmy po wąskim, stworzonym chyba specjalnie dla rowerzystów asfalcie. Kochamy takie drogi, bo ruch na nich niewielki, a my, jako naród stadny, lubimy pogawędki i nie musimy jechać gęsiego. Po przejechaniu 7 km minęliśmy Kilimany i z zadowoleniem stwierdziliśmy, że do celu zostały tylko 3 kilometry.

Spiczasty hełm

Nagle na horyzoncie pojawiła się dominująca nad okolicą spiczasta wieża kościoła nakryta kopułą przypominającą hełm. Po chwili jesteśmy już we wsi, która ze względu na wspomnianą, drewnianą zabudowę i charakterystyczne zdobienia tworzy specyficzny skansen. Idący do kościoła ludzie patrzą ciekawie na nasz barwny peleton. Zatrzymujemy się przed zbudowaną z kamienia świątynią i razem z wiernymi wchodzimy do jej wnętrza. W tym miejscu chcę podzielić się osobistą refleksją. Otóż takie kościoły, w których okazjonalnie bywamy, posiadają niepowtarzalny klimat. Zadziwiają nie tylko wystrojem, ale i specyfiką celebrowania nabożeństw. Wszyscy parafianie doskonale się znają i nasza obecność potęguje ich ciekawość.

Spadamy z ambony

Ksiądz Zbigniew Ostrowski, proboszcz parafii pw. Znalezienia Krzyża w trakcie nabożeństwa odczytywał ogłoszenia parafialne i zapowiedzi. Dawniej podawanie nazwisk przyszłych małżonków żartobliwie nazywano "spadaniem z ambony". W trakcie odczytywania komunikatu wszyscy ci, którzy spoglądali na nas ciekawie, dowiedzieli się, że we mszy uczestniczą "Kręcioły" ze Szczytna. Było to miłe "spadanie z ambony".

Czas powrotu

Po mszy nadszedł czas powrotu. Wsiedliśmy na rowery, by ruszyć do Szczytna. Wtedy zobaczyłam starszą panią, która do złudzenia przypominała moją śp. babcię. Pani Bronisława Śniadach nie zdziwiła się wcale, że zatrzymuję się obok niej i pytam, jak się żyje. Licząca 83 lata staruszka, choć mieszka w murowanym domu, chętnie zgodziła się, bym pstryknęła jej zdjęcie na tle jednej z zabytkowych chat. Z wyprawy, która przywołała wspomnienia z przeszłości, wróciliśmy przez Orzeszki, Radostowo, Lipowiec i Wały.

Grażyna Saj-Klocek

2005.05.04