W czasie kampanii wrześniowej brał udział w obronie Lwowa. Trafił do obozu radzieckiego dla polskich żołnierzy, skąd udało mu się uciec. Była to pierwsza z jego pięciu udanych ucieczek z niewoli. Kres wojny nie oznaczał dla niego końca walki. Dowodził Bojowym Oddziałem Armii, którego zadaniem była ochrona Polaków na terenach wschodnich. Po wojnie przeszedł dwa lata ubeckiego śledztwa, siedział 7 lat w więzieniu, w tym trzy miesiące w celi śmierci. Mimo takiego bohaterstwa, postać Stefana Pabisia, który sporą część swojego życia związał z naszym powiatem, pozostaje mało znana.

Zapomniany bohater (1)

A ZACZĘŁO SIĘ POD ŁODZIĄ

Stefan Pabiś urodził się 3 sierpnia 1910 roku w niewielkiej miejscowości Polowa w powiecie Szczerców w województwie łódzkim. Był synem Andrzeja i Zofii, prowadzących gospodarstwo zapewniające byt całej rodzinie. Miał czterech starszych braci i młodszą siostrę. W roku 1926 rodzice podjęli decyzję o przeprowadzce na Kresy Wschodnie, do kupionego w Rakowszczyźnie, gmina Jałówka w powiecie wołkowyskim gospodarstwa rolnego. Pierwszą czteroletnią służbę wojskową rozpoczynał jako 16-letni ochotnik. Później podjął naukę w zawodzie stolarza i cieśli. Jak się później okazało, nabyte wtedy umiejętności bardzo mu się przydały w czasie walki z okupantem. W roku 1932 ożenił się z Weroniką Werpachowską. Ślub wzięli w Bogutach Piankach. Następnie osiedlili się 10 km od Świsłoczy w miejscowości Rososzek w Puszczy Świsłockiej. Tam Pabiś prowadził swój zakład stolarsko-ciesielski.

POCZĄTEK EPOPEI

Wraz z wybuchem drugiej wojny światowej we wrześniu 1939 roku kończy się życie Stefana Pabisia a zaczyna wojenna epopeja Stefana Pabisia. Jako plutonowy rezerwy został przydzielony do 4. Batalionu Fortecznego w Grodnie i w jego szeregach brał udział w obronie Lwowa. Po wkroczeniu 22 września Armii Czerwonej zostało podpisane porozumienie, na mocy którego żołnierze biorący udział w walkach mieli zostać wolno puszczeni do domów. Niestety bolszewicy nie dotrzymali warunków porozumienia. Część oficerów i żołnierzy została aresztowana już we Lwowie. Pozostałych zaś wyłapano w drodze do domów. Pabisia spotkał podobny los. Po aresztowaniu został osadzony w obozie w miejscowości Równe. Więzionych tam było około 2 tysięcy żołnierzy polskich.

PIERWSZA UCIECZKA

Nie zajęło mu wiele czasu podjęcie decyzji o próbie ucieczki. Pewnej nocy udało się mu przedostać przez ogrodzenie i dobiec do stacji kolejowej. Stamtąd właśnie odjeżdżał pociąg, do którego wskoczył. Nie wiedział gdzie jedzie wiozący go skład. W pobliżu wiaduktu, przy którym pociąg delikatnie zwolnił Pabiś wyskoczył na pokrytą trawą polanę. Po krótkiej rozmowie z napotkanymi przypadkowo ludźmi zorientował się, że znajduje się w odległości około 120 kilometrów od Brześcia. Trzy doby zajęła mu podróż do miasta. Wydatnie pomagali mu polscy kolejarze, karmiąc i wskazując odpowiednią drogę. W końcu, gdy znajdował się już praktycznie u celu swojej podróży, przekraczając rzekę Muchawiec został ponownie schwytany przez NKWD. Osadzono go w brzeskich koszarach.

I ZNOWU SKOK

Nie przebywał tam długo. Pewnego dnia ludzi tam więzionych stłoczono w wagonach towarowych, a skład ruszył w kierunku odległych o tysiące kilometrów syberyjskich łagrów. Po pewnym jednak czasie Pabiś zorientował się, że mijają znane mu rejony. Miało to miejsce na trasie między stacjami Baranowicze i Stołpce. Podjął decyzję o kolejnej ucieczce, którą tak wspominał:

W wagonie były małe okienka. Koledzy mnie podsadzili. Przez okienko wydostałem się na zewnątrz i przeszedłem na stopień i stamtąd pod wagon. Trzymam się jakiś prętów, a plecami dotykam ziemi. Pociąg pędzi. Młody byłem, to i odwaga łatwo przyszła. Puściłem się a pociąg przeskoczył nade mną i nawet się nie skaleczyłem.

Pabiś miał niebywałe szczęście. Ludzie, którzy wyskakiwali przez okna byli zestrzeliwani przez żołnierzy. On jednak opadł pod pociąg, na tory, dzięki czemu jadący na specjalnej lorze enkawudziści go nie zauważyli. Jeszcze wiele dni zajęła mu wędrówka do oddalonego o ponad 180 kilometrów Wołkowyska. Na miejscu okazało się, że żona wraz z dziećmi znajdują się już w domu ojca w Rakowszczyźnie. Dotarł tam 10 października 1939 roku. Będąc już praktycznie u celu swojej wędrówki, został zauważony przez dwóch żołnierzy radzieckich. Postanowił spróbować im uciec. Doskonała kondycja wypracowana podczas startów przed wojną w zawodach biegowych przydała się. Wydawało się, że ucieczka się powiedzie, jednak został schwytany na schodach domu swojego ojca. Pertraktacje prowadzone z sołdatami przyniosły skutek. Po odpowiednim ugoszczeniu i otrzymaniu prowiantu na drogę odjechali, pozostawiając w spokoju Pabisia. W późniejszym czasie uruchomił on wiatrak, dzięki któremu uzyskiwano mąkę na potrzeby okolicznej ludności. Niestety sielanka nie trwała długo. Od lutego rozpoczęły się masowe deportacje Polaków na Sybir. Pabiś otrzymał informację, że także może zostać deportowany. Postanowił uszkodzić wiatrak i w tajemnicy wyjechać do Walił, gdzie pracował w zakładzie budowlanym.

STEFAN PABIŚ

ps. „STEFAN”

Po ataku wojsk Trzeciej Rzeszy na Związek Radziecki Stefan Pabiś postanawia powrócić na swoje rodzinne tereny i tam rozpocząć walkę w konspiracji. Dla celów wojskowych przyjął pseudonim „Stefan”. Nadszedł czas, kiedy jego umiejętności ciesielskie znalazły inne niż dotąd zastosowanie. Zamiast budowy domów rozpoczął budowanie schronów. Dzięki jego wiedzy udało się wybudować sporych rozmiarów schron, który wykorzystywany był jako magazyn broni i amunicji oraz siedziba dowództwa. Bardzo szybko został dowódcą jednego z plutonów terenowych 2. Kompanii Terenowej AK Wołkowysk, faktycznym zastępcą dowódcy kompanii por. Aleksandra Adomonisa „Kła” oraz dowódcą oddziału Kedywu. Oddział liczący kilkanaście osób przeprowadził liczne akcje dywersyjne. Wsławił się wieloma udanymi wysadzeniami pociągów a także spaleniem sporego tartaku pracującego na rzecz hitlerowskich Niemiec. Poza tym partyzanci zajmowali się produkcją broni i amunicji, bomb, zapalników. Niemcy nigdy nie wpadli na ślad Pabisia. Nikt nie podejrzewał, że zwykły rzemieślnik może być przebiegłym wojownikiem.

NIE O TAKĄ WOLNOŚĆ CHODZIŁO

Wraz z upływem czasu diametralnie zmieniła się sytuacja na frontach drugiej wojny światowej. Nacierająca Armia Czerwona coraz dalej odrzucała wojska niemieckie na zachód. W ramach przeprowadzonej Akcji „Burza” Pabiś zorganizował oddział sześćdziesięciu dobrze uzbrojonych żołnierzy AK i wyruszył ścigać uciekających Niemców. Właśnie z tego powodu, gdy wyzwolone zostały rejony Wołkowyska, został zatrzymany przez NKWD. Mimo wielu przesłuchań mających na celu wydobycie informacji o miejscu przebywania dowództwa AK, nic nie wyjawił. Po paru tygodniach przesłuchań został wcielony do batalionu zapasowego stacjonującego w okolicach Białegostoku. W skład batalionu, oprócz oficerów sowieckich wchodziła również liczna grupa Polaków z Brygady Armii Ludowej im. Wandy Wasilewskiej. Okazało się jednak, że ów batalion ma trafić na pierwszą linię walk, na najgorsze odcinki frontu do tzw. karnych batalionów. Mieli jednym słowem posłużyć za mięso armatnie. Pabiś doskonale sobie zdawał sprawę, że nie tak powinna wyglądać walka z okupantem. W końcu z okręgu AK Wołkowysk pod koniec września nadszedł rozkaz opuszczenia batalionu i przekroczenia linii Curzona. Pod koniec października 1944 roku przeprowadzona została akcja, w wyniku której zbiegł wraz z kilkoma żołnierzami i już po kilku dniach zjawił się w rejonie Wołkowyska. Jako że prowadził działalność konspiracyjną, sprytnie unikając zasadzek NKWD postanowiono aresztować jego żonę. Weronika Werpachowska ps. „Wera” była przesłuchiwana i maltretowana w więzieniu w miejscowości Lida. Dopiero z nadejściem wiosny została zwolniona. NKWD liczyło, że prowadząc jej obserwację doprowadzi ich ona do Pabisia.

BOA ROZPOCZYNA DZIAŁALNOŚĆ

Pabiś tymczasem otrzymał rozkaz sformowania i objęcia dowództwa nad grupą wsparcia nazwaną – Bojowy Oddział Armii (BOA). Powstał on po rozbiciu przez NKWD oddziałów „Żagiew” (dowodzonego przez chor. Kostiuka ps. „Dziadek”) i „Reduta” (dowodzonego przez ppor. Pawluszenko ps. „Oskar). Członkowie takich oddziałów byli zajadle ścigani przez komunistów. Po wojnie pamięć o działalności takich grup skutecznie wymazywano z kart historii. Dopiero teraz po upływie wielu lat możliwe jest zagłębienie wiedzy na ich temat. W początkowej fazie BOA liczyła 12 osób uzbrojonych w 2 erkaemy, 4 pistolety maszynowe, karabiny ręczne oraz broń krótką. Jakiś czas później stan liczbowy oddziału zwiększył się do 18 osób. Głównym jego zadaniem była ochrona miejscowej ludności przed prześladowaniami ze strony sowieckiego aparatu bezpieczeństwa. Okręg Wołkowyski działał na tym polu bardzo prężnie. Terenem działania grupy były okolice miejscowości Jałówka, Mścibów i Świsłocz. BOA ochraniała Polaków wykonując wyroki śmierci na enkawudzistach, zdrajcach i donosicielach.

ELIMINACJA WROGÓW

Rozkaz o rozpoczęciu eliminacji wrogów wydał 25 maja 1945 roku komendant Okręgu Białostockiego AKO. Rozpoczęta w czerwcu akcja przyniosła konkretne rezultaty. Udało się m.in zlikwidować komendanta posterunku milicji w miejscowości Hniezno oraz czterech agentów sowieckich w Mścibowie. W tej samej miejscowości Pabiś prawdopodobnie w obronie własnej zastrzelił majora. Rozpoznał on bowiem „Stefana” i zażądał od niego okazania dokumentów. Pabiś zamiast nich wyciągnął pistolet i oddał strzał, który jak się później okazało był strzałem śmiertelnym. W lipcu tego samego roku „Stefan” na rozkaz dowódcy kompanii zastrzelił Delfina. W okresie okupacji był on szpiclem niemieckim zaś później sowieckim (prawdopodobnie wydany został na niego wyrok śmierci już w czasie okupacji, jednak z niewiadomych przyczyn nie był wykonany). Mniej więcej z w tym samym czasie BOA zlikwidowała również szpicla NKWD z miejscowości Swisłocz – Jaskułę. Nie wszystkich wrogów skazywano na śmierć. Mniej groźnym agentom wymierzano karę chłosty.

Łukasz Łogmin

(cdn.)

Przy pisaniu artykułu korzystałem z materiałów archiwalnych posiadanych przez syna Stefana Pabisia, Zygmunta. Poza tym posiłkowałem się artykułem zamieszczonym w „Rzeczpospolitej” (dodatek „Plus Minus”) nr 297/4551 z 22 grudnia 1996r.