Po podjęciu decyzji o dekonspiracji radość Stefana Pabisia
z wolności nie trwała długo. Władza ludowa o nim nie zapomniała i mimo wcześniejszych porozumień został aresztowany. W toku śledztwa był wielokrotnie bity
i torturowany. Represje dotknęły także jego rodzinę,
a w szczególności żonę i najstarszego syna. Gdy śledztwo dobiegło końca rozpoczął się proces.
Po podjęciu decyzji o dekonspiracji radość Stefana Pabisia z wolności nie trwała długo. Władza ludowa o nim nie zapomniała i mimo wcześniejszych porozumień został aresztowany. W toku śledztwa był wielokrotnie bity i torturowany. Represje dotknęły także jego rodzinę, a w szczególności żonę i najstarszego syna. Gdy śledztwo dobiegło końca rozpoczął się proces.
PROCES I WYROK
2 grudnia 1949 roku w Wojskowym Sądzie Okręgowym w Olsztynie rozpoczął się proces Stefana Pabisia. Po odczytaniu aktu oskarżenia sąd wydaje wyrok: 10 lat pozbawienia wolności. Jednak prokuratura prowadząca sprawę wnosi o ponowne jej rozpatrzenie. Utrzymuje, że wyrok wydany na Pabisia w obliczu jego win jest zbyt łagodny. Drugi proces rozpoczyna się 30 czerwca 1950 roku. Składowi sędziowskiemu przewodniczył sędzia Wojskowego Sądu Rejonowego kpt. Karol Ratajczak, zaś funkcję ławników pełnili: Kazimierz Dorobisz i Leszek Staniek. Oskarżycielem był prokurator wojskowy chor. Bolesław Filipczak. Tym razem sąd wydaje o wiele surowszy wyrok: kara śmierci. Szok był ogromny, przebywająca na sali żona wraz ze swoją siostrą zemdlały i zostały karetką przewiezione do szpitala. Rozpoczęła się dalsza walka o życie Pabisia. Niestety złożona natychmiast apelacja do Najwyższego Sądu Wojskowego została odrzucona, zaś wyrok utrzymany.
W OCZEKIWANIU NA KONIEC
Samotnie w celi śmierci spędził 105 dni. Było to niewielkie, ciemne i chłodne pomieszczenie. Przez ten cały okres nikogo nie widywał, z nikim nie rozmawiał. Jego organizm był coraz bardziej osłabiony. Bił się z myślami, jednak jak wspominał nigdy nie przyszła mu do głowy myśl o samobójstwie, które uważał rozwiązaniem dla tchórzy.
W tym czasie rodzina chwyta się ostatniej deski ratunku. Adwokat w imieniu najbliższych napisał obszerną prośbę o ułaskawienie do prezydenta Bieruta. Podkreślano w niej, że Pabiś ma pięcioro dzieci, które będą pamiętać kto uratował ich ojca. Dołączona została do niej również prośba napisana własnoręcznie przez dzieci. Odpowiedź przyszła w październiku 1950 roku. Była to krótka informacja: Decyzją Prezydenta RP z dnia 5.10.1950 roku zamieniono dla Pabisia Stefana karę śmierci na karę dożywotniego więzienia.
Radość była wielka. Sam Pabiś zaś trafił do celi w barczewskim więzieniu, gdzie po raz pierwszy od ponad dwóch lat miał współwięźniów. Warunki były nadal ciężkie, ale przebywanie wśród ludzi pozwalało zachować zdrowe zmysły. W końcu w marcu 1955 roku Zgromadzenie Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie na niejawnym posiedzeniu uchyliło i zmieniło wyrok. Na tej podstawie Wojskowy Sąd Rejonowy w Olsztynie wydaje nakaz natychmiastowego wypuszczenia Pabisia na wolność. 16 marca 1955 roku do jego celi wszedł strażnik, który powiedział mu, że od tej chwili jest wolny, jednak musi poczekać do jutra, gdyż jego ubranie gdzieś się zagubiło a nowe dostarczą mu dopiero następnego dnia. Pabiś nie wierzył temu co usłyszał. Myślał, że to kolejny podstęp. Poprosił strażnika o jakiekolwiek ubranie. Ten spełnił prośbę i „Stefan” wyruszył w nocy z 16 na 17 marca pociągiem z Barczewa przez Czerwonkę do domu do Szczytna.
KOMUNIŚCI MOGĄ TYLKO ZABRAĆ
Rok zajęło mu dojście do siebie. Jego organizm był wycieńczony z braku powietrza, witamin i ruchu. Przed aresztowaniem był szczupły, teraz rodzinie ukazał się jako 100-kilogramowy ubrany w obdarte łachmany mężczyzna. Trudno mu było odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Długo poszukiwał pracy. W końcu gdy ją znalazł w Przedsiębiorstwie Budowlanym w Szczytnie, niestety już po 3 miesiącach został zwolniony. Następnie dostał pracę w PGR-rze w Kamionku. Pomógł mu w tym dyrektor Napiwocki (zasłużony dla Polaków miejscowy Mazur). Gdy ten wyjechał do Niemiec, Pabiś w obawie o swoją przyszłość, postanowił wyjechać w Bieszczady, gdzie zajmował się budową domów. W 1957 wraz ze wspólnikiem założył we Włocławku zakład zajmujący się produkcją pustaków i wydobywaniem żwiru. Po odwilży 1956 roku nadarzyła się okazja do wystąpienia o rehabilitację, dzięki której Pabiś mógłby otrzymywać emeryturę. On jednak stanowczo odmawiał mówiąc, że komuniści jedynie mogą tylko wszystko zabierać, ale niczego nie dają. Niestety zakład działający we Włocławku zniszczony został w 1958 roku przez wylewającą Wisłę. Pabiś powrócił do Szczytna, gdzie ponownie ze wspólnikiem uruchomił zakład stolarski. Po zalaniu wodą elementów przeznaczonych na eksport i braku odszkodowania za straty i ten zakład musiał zamknąć. Ponownie wyjechał, tym razem do Gutkowa. Zakupił tam działkę i postawił warsztat. Niestety 7 maja 1969 roku zmarła jego ukochana żona Weronika. Po jej śmierci Pabiś załamał się i zrezygnował z dalszego prowadzenia zakładu. W 1973 roku poznał Janinę Domińską, którą poślubił 21 maja tego samego roku. Sprzedał pozostałości warsztatu w Gutkowie i zakupił niewielkie gospodarstwo w Kolonii w gminie Świętajno. Po ukończeniu kursu rozpoczął działalność w swoim gospodarstwie. Utrzymywali się z tego co sami wyhodowali. Do końca istnienia PRL Pabiś nie uznawał władz komunistycznych i nie występował o rehabilitację.
Łukasz Łogmin
cdn.
Przy pisaniu artykułu korzystałem z materiałów archiwalnych posiadanych przez syna Stefana Pabisia, Zygmunta. Poza tym posiłkowałem się artykułem zamieszczonym w „Rzeczpospolitej” (dodatek „Plus Minus”) nr 297/4551 z 22 grudnia 1996 r., a także filmem z cyklu „Z archiwum IPN” pt. „Oddział BOA”.