- Ach, jak piękny jest widok jeziora w letnią pogodę i ciszę - zachwycał się starszy pan, siadając z żoną na ławeczce obok mnie nad Jeziorem Domowym Dużym, u podnóża ruin szczycieńskiego zamku.

Zatrute jeziora

Dwie perełki

Widok był rzeczywiście piękny - słońce zachodziło już za las, jezioro lśniło złotym blaskiem, jak lustro obramowane ciemną zielenią.

- Pięknie tu, ale pusto jakoś i bezludnie w środku lata, dlaczego? - starszy pan zwrócił się z pytaniem do mnie.

- A dlatego - wskazałem mu ręką tablice zabraniające kąpieli. - Woda zatruta - dodałem.

Starszy pan pokręcił głową i westchnął. - Dwa jeziora w środku miasta, pozazdrościć. To dwie perły - dodał.

Niestety, dwie brudne, śmierdzące perły, pomyślałem. Widok nam tylko pozostał. Woda nie nadaje się do kąpieli, nawet ryby czuć mułem, wstyd się przyznać, a przecież ktoś za to odpowiada.

W okresie powojennym to już kolejny przypadek zatrucia wód naszych jezior.

"Lenpol" spuścił ścieki

W końcu lat siedemdziesiątych zostały one zanieczyszczone przez Zakłady "Lenpol" w Szczytnie. W czasie siarczystych mrozów załamał się rurociąg odprowadzający śmierdzące odpady poprodukcyjne do rzeki w pobliżu jeziora Sasek Mały. Do czasu usunięcia awarii, a miało to potrwać przynajmniej tydzień, należało wstrzymać produkcję. W czasach realnego socjalizmu to rzecz nie do pomyślenia, przyrodę można było niszczyć, ale "święty plan produkcji" musiał być wykonany. Za zgodą wojewody olsztyńskiego znaleziono proste wyjście: straszliwie cuchnące ścieki wpuszczono do jezior.

Na efekt tej "mądrej" decyzji nie trzeba było długo czekać. Wiosną brzegi jezior były usłane śniętymi rybami, pojawiły się tablice z zakazem kąpieli w zatrutych wodach. Akweny zamieniły się w śmierdzące kałuże, na czystą wodę przyszło nam czekać prawie dwadzieścia lat.

Płynące potoki, rzeczki i rzeki mają zdolność samooczyszczania. Woda pod działaniem powietrza oczyszcza się samoczynnie i po kilku tygodniach wraca do niej życie. Gorzej jest ze zbiornikami stojącym. W tych przypadkach proces samooczyszczania trwa bardzo długo, nawet kilkanaście lat. Tak było z naszymi jeziorami.

Kamionek dołożył

W latach dziewięćdziesiątych, a więc prawie po dwudziestu od czasu zatrucia, tablice zakazujące kąpieli zniknęły. Władze sanitarne uznały, że wody jezior oczyściły się na tyle, że nie zagrażają zdrowiu użytkowników. Na plaży przy molo zaroiło się od amatorów kąpieli. Niestety, szczęście trwało krótko. Po dwóch czy trzech latach tablice zakazu pojawiły się ponownie. I tym razem winien był człowiek - nad zachodnim brzegiem Jeziora Domowego Dużego pobudowano oczyszczalnię, czy też przepompownię ścieków dla osiedla Kamionek. I jak zwykle ktoś coś zaniedbał, ktoś o czymś zapomniał, ktoś nie skontrolował, dość, że ścieki popłynęły do jeziora (pisał o tym swego czasu "Kurek Mazurski"). Na samooczyszczenie wód znów przyjdzie nam czekać dwadzieścia lat...

Powstrzymać degradację

Co więc robić? Czekać bezczynnie tyle lat? Uważam, że nie. Należy przede wszystkim powstrzymać dalszą degradację akwenów. Sądzę, że najpilniejszą sprawą jest udrożnienie odpływu z Jeziora Domowego Małego.

Naprzeciw ulicy Wyspiańskiego istnieje do dziś zastawa regulująca poziom wody obu jezior. Pod ulicą Wyspiańskiego i 1 Maja ułożony był rurociąg, dalej otwarty rów, który odprowadzał wody do tzw. bagien (po wojnie było to jeszcze spore jeziorko). Dalej, częściowo rowem, częściowo rurociągiem pod ulicą i torami kolejowymi, woda spływała do strumyka płynącego obok starej oczyszczalni ścieków.

Udrożnienie tego odpływu pozwoliłoby na wstrzymanie zamierania jezior, ale istnieje jeszcze kilka spraw, które należy zrobić, chcąc przywrócić życie w naszych akwenach. Najważniejsze to budowa kanalizacji deszczowej. Uchroniłaby ona zbiorniki przed nieczystościami spływającymi z ulic miasta. Przed wojną wody opadowe spływały do jezior, które wytrzymywały ten ładunek zanieczyszczeń. Nie zapominajmy jednak, że w Szczytnie mieszkało wtedy około 14 tys. ludzi, dziś drugie tyle. Po ulicach miasta jeździło około 100 samochodów, dziś jest ich 8 tysięcy. Jeżeli każdy z tych pojazdów zgubi tylko kilka kropel paliwa czy oleju smarnego (a gubi dużo więcej i często widać kolorowe plamy na jezdni) i wody opadowe zniosą to do jezior, powstaje masa krytyczna - ilość zanieczyszczeń, których wody samoczynnie nie zneutralizują. Zbiorniki zaczynają więc zamierać.

Motoryzacyjny wróg

Jak pilnują tych spraw na Zachodzie, doświadczyłem na własnej skórze, a raczej na własnej kieszeni.

Podróżując po Niemczech, zatrzymałem się w motelu przy autostradzie pod Kassel. Po posiłku w barze, gdy wróciłem do wozu, czekał tam już na mnie policjant. Na mój widok wyjął bloczek mandatowy i poprosił o 50 marek. Na pytanie - za co ten mandat - pokazał mi kroplę oleju pod moim wozem. Zrozumiałem, zapłaciłem.

Motoryzacja to jednak największy wróg przyrody.

Wracając do naszych jezior - koniecznym wydaje się zlikwidowanie dzikich odpływów, a tych mamy sporo. Trzeba tylko uważnie przeszukać brzegi.

Równie ważne jest coroczne wykaszanie brzegów jezior z trzciny i tataraków, które wchodzą coraz dalej w głąb jezior. Atrofia - zarastanie zanieczyszczonych zbiorników - to proces wielokrotnie szybszy niż zarastanie wód czystych. Widzę to, bo często spaceruję nad jeziorami. Za sto lat nasze akweny będą tylko wspomnieniem. A może nie warto się martwić tym, co będzie za sto lat?

Zbigniew Janczewski

2005.01.12