...”nikt się nie dowie jako smakujesz, aż się zepsujesz”. Słowa fraszki Jana Kochanowskiego mają ponadczasowy wymiar i dowodzą, że „szlachetne zdrowie” jest najcenniejsze. Przekonujemy się o tym, gdy coś nam dolega. Ja zresztą też. Silny ból obudził mnie w nocy. Tak bolało, że skręcałam się na wszystkie strony.

Zdrowie...
Jeszcze udawałam bohaterkę i kazałam sobie pstryknąć fotkę w szpitalnym stroju, ale już za moment jechałam na salę operacyjną

Były to dolegliwości trawienno-żołądkowe, prawie utraciłam przytomność. Mąż podał mi najpierw wodę, potem mocną herbatę. Byłam blada, zielona i przerażona. Ból trzymał i nie odpuszczał. Wówczas mąż powiedział: „Dzwonię po pogotowie”. Przestraszyłam się nie na żarty, bo wizja, że pogotowie zabierze mnie do szpitala, a ja przecież jutro do pracy, zadziałała. Dolegliwość natychmiast minęła. Sama nie wiem czemu tak bardzo boimy się szpitala. Zastanawiałam się nad tym następnego dnia, gdy już nic mi nie dolegało, a apetyt dopisywał. Kolejna fala szaleńczego bólu dopadła mnie po kilku dniach. Znów nocą i nagle. Postanowiłam przeczekać i stojąc zgięta wpół kołysałam swoje ciało. Przeszło. Na dolegliwości poskarżyłam się koleżance. Ona zamiast mnie pocieszyć poradziła: „Idź do Doktor Radosz, ona cię przemagluje i powie co Ci dolega”. Proste rozwiązanie, bo na moje dolegliwości woda mineralna, mięta, rapacholin, piołun... już nie pomagały. Umówiłam się więc na wizytę. Pani Doktor położyła mnie pod aparaturą i wydając polecenia: „oddychać, nie oddychać, nabrać powietrza” ... wypisała skierowanie do szpitala. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.