O tym, jak trudno czasami wyegzekwować od pracodawcy pieniądze za dodatkowy czas pracy, przekonał się na własnej skórze Kazimierz Piórkowski, zatrudniany jako palacz przez szczycieńskie starostwo. Mimo że pracował nawet 24 godziny na dobę, dopiero po serii procesów sądowych i interwencji komornika doczekał się wypłaty zaległych pieniędzy.

Zdrowie poszło z dymem

WIRTUALNA PREMIA

Piórkowski pracę w kotłowni w budynku byłej przychodni przy ulicy Skłodowskiej-Curie rozpoczął z początkiem sezonu grzewczego 2000/2001. Wcześniej przez okres 7 lat jako palacza zatrudniał go ZOZ. Pierwszy sezon pracy dla starostwa nie różnił się niczym szczególnym od wcześniejszych. Kotłownię obsługiwało trzech palaczy posiadających stosowne uprawnienia oraz jedna bez uprawnień w charakterze pomocnika. Tą ostatnią funkcję pełniła Władysława Piórkowska - żona pana Kazimierza.

Kłopoty zaczęły się rok później. Z trzech zatrudnianych dotychczas palaczy pozostał tylko Piórkowski. Jak twierdzi, był bardzo zaskoczony taką sytuacją i zażądał wyjaśnień od ówczesnego kierownika Gospodarstwa Pomocniczego starostwa Andrzeja W. W odpowiedzi usłyszał, że starostwo szuka oszczędności, stąd redukcja etatów w kotłowni. Kierownik obiecał również, że palacz i jego żona otrzymają większe pobory. Jakież było zdziwienie państwa Piórkowskich, kiedy otrzymali pierwsze wypłaty. Mimo, że pracowali znacznie dłużej niż osiem godzin na dobę, wysokość poborów zupełnie na to nie wskazywała.

- Kiedy upomniałem się o obiecaną podwyżkę, pan kierownik poinformował mnie, że pieniądze na pewno dostanę, ale dopiero latem, w charakterze premii. Postanowiłem więc poczekać - opowiada Piórkowski.

POT, KREW I ŁZY

Ponieważ palacz premii się nie doczekał, wraz z początkiem sezonu 2002/2003 nie stawił się do pracy. Wówczas kierownik odwiedził go w jego domu w Dźwierzutach, zapewniając solennie, że wypłata premii, jakkolwiek się opóźnia, to jednak jest pewna w nieodległej przyszłości.

- Mówił mi, że starostwo to nie prywatna firma i nikogo nie oszuka. Potem zarzekał się, że pieniądze już są, ale skarbnik wpłacił je na konto i mogą być wybrane dopiero po upływie trzech miesięcy - opowiada pan Kazimierz.

Tymczasem Piórkowscy pracowali w warunkach urągającym wszelkim standardom. Konieczność stałego dozorowania pieca, pilnowanie paleniska i inne czynności związane z obsługą kotłowni powodowały, że czas pracy pojedynczego palacza rozrósł się praktycznie do 24 godzin na dobę. Pan Kazimierz mógł sobie pozwolić jedynie na zaspokojenie podstawowych potrzeb fizjologicznych i dwie - trzy godziny drzemki w pomieszczeniu socjalnym w chwilach, kiedy jego żona obserwowała wskaźniki przy piecach. Palacz de facto w ogóle nie opuszczał kotłowni. Pracy nie ułatwiał mu również jej fatalny stan techniczny: lejąca się z dziurawego sufitu woda raz po raz zalewała pomieszczenie i trzeba ją było stamtąd wylewać przy pomocy wiadra. Kazimierz Piórkowski czuł się coraz gorzej: słabł, miewał regularne krwotoki z nosa, w końcu z miejsca pracy zabrała go karetka. Od tamtego czasu, tj. od stycznia 2003 roku do dziś, palacz siedemnaście razy trafiał do szpitala. Komisja lekarska orzekła jego całkowitą niezdolność do pracy i przyznała mu rentę.

STAROSTWO ZAPŁACI

W kwietniu 2003 roku Piórkowski jeszcze raz upomniał się o wypłatę pieniędzy za wszystkie przepracowane godziny. Tym razem postraszył kierownika Gospodarstwa Pomocniczego skierowaniem sprawy do sądu. Mimo gróźb, że w przypadku wniesienia pozwu utraci sprzedane mu przez starostwo na preferencyjnych warunkach mieszkanie (w którym zresztą nie mieszkał), postanowił wejść na drogę sądową.

Pierwsza sprawa toczyła się przed Sądem Okręgowym w Olsztynie. Piórkowski domagał się od starostwa wypłaty za 24 godziny pracy na dobę, czyli brakującego wynagrodzenia za szesnaście godzin dobowej pracy. Sąd na podstawie zeznań świadków (m.in. innych palaczy) dał wiarę argumentom Piórkowskiego, że piec wymagał stałego nadzoru. Palaczowi przyznano jednak pieniądze tylko za osiem godzin pracy w wymiarze nadliczbowym - łącznie ok. 45 tys. złotych. Od wyroku, który zapadł w grudniu 2004 roku odwołały się obydwie strony: Piórkowski obstawał przy swojej wersji pracy 24 godzin na dobę, starostwo natomiast zaprzeczyło, jakoby palacz przepracował chociażby jedną godzinę ponadwymiarowo. Sprawę ponownie rozpatrzył Sąd Apelacyjny w Białymstoku, który w maju 2005 roku oddalił obydwie apelacje, nakazując szczycieńskiemu starostwu natychmiastową wypłatę przyznanych Piórkowskiemu pieniędzy (z odsetkami łącznie ok. 65 tys. zł).

TAJEMNICZA ZWŁOKA

Mimo że wyrok zapadł w maju i wzywał stronę pozwaną do natychmiastowej wypłaty należności, Piórkowski swoich pieniędzy nie otrzymał od razu. O tym fakcie powiadomił więc komornika, który niezwłocznie zajął konto starostwa. W ten sposób z powiatowej kasy odpłynęło (oprócz wynagrodzenia dla palacza) około 6 tys. zł należności dla komornika. W czerwcu do sądu w Białymstoku wpłynął wniosek o wstrzymanie wykonania wyroku. Napisano w nim, że wypłata "stanowiłaby dla pozwanego niepowetowaną stratę". W sierpniu natomiast starostwo wniosło do Sądu Najwyższego o kasację wyroku. Dla Kazimierza Piórkowskiego sprawa również się jeszcze nie zakończyła. Tym razem domaga się zwrotu należności za godziny przepracowane w dni wolne od pracy. Zastanawia się także nad wystąpieniem o odszkodowanie za utracone zdrowie.

SKARBNIK WYJAŚNIA

Pisemnej odpowiedzi na nasze wątpliwości w imieniu starosty udzielił Henryk Samborski. Wyjaśnia, że umowę o pracę palacz zawarł z poprzednimi władzami powiatu (włącznie z umową na sezon 2002/2003 zawartą we wrześniu 2002 roku), a bezpośrednią odpowiedzialność za niewłaściwe rozliczanie czasu pracy Piórkowskiego ponosi ówczesny kierownik Gospodarstwa Pomocniczego Andrzej W. Za wyrządzone szkody został on zresztą ukarany grzywną w wysokości 2,5 tys. zł. Konsekwencji służbowych wobec Andrzeja W. nie wyciągnięto, ponieważ w międzyczasie przeszedł na emeryturę. Jeśli chodzi o zwłokę w wypłacie zasądzonej kwoty, skarbnik pisze, że nie można jej było przyspieszyć "ze względu na nie zakończone procedury sądowe" (chodzi o wniosek o wstrzymanie wykonania wyroku do czasu rozpatrzenia wnioskowanej przez starostwo kasacji). Inaczej przepisy prawa cywilnego interpretuje komornik Piotr Kęsicki.

- Złożenie wniosku o kasację przysługuje każdemu, ale nie wstrzymuje to wykonania wyroku - mówi.

Argumentacja starostwa zatem dziwi, zdaje się bowiem zupełnie powyższą zasadę ignorować. Zasłanianie się "nie zakończonymi procedurami sądowymi" w przypadku prawomocnego wyroku noszącego sankcję natychmiastowej wykonalności trudno uznać za satysfakcjonujące wyjaśnienie całej sytuacji.

PS.

Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że za zaniedbania w wypłaceniu Piórkowskiemu na czas pieniędzy starosta ukarał skarbnika Samborskiego naganą służbową. Na skutek nacisków członków Zarządu Powiatu została ona jednak cofnięta.

Wojciech Kułakowski

2006.02.01