... blaszane i drewniane zasilają moją kolekcję antyków w Gabinecie Wspomnień i przywołują miłe wspomnienia.
Pierwszy zegarek dostałam na komunię i mam go do dziś. Jest tak maleńki i niepozorny, że aż trudno uwierzyć, iż sprawiał radość i poniekąd budził zazdrość. Bowiem nie wszyscy, w latach 60., mogli się takim przedmiotem poszczycić. Długo mi służył, gdyż był naprawiany i konserwowany w Zakładzie Zegarmistrzowskim Pana Stanisława Muraszki. Do słynnego wówczas zegarmistrza prowadzącego usługi przy ul. 1 Maja zabrał mnie mój ojciec. Naprawy odbywały się „od ręki”, a opłaty były niewygórowane. Pan Stanisław zawsze znalazł czas na miłą rozmowę, a jego fachowość i podzielność uwagi zadziwiały. Ówczesny zakład usługowy stanowił także specyficzne muzeum. Pan Stanisław zbierał i eksponował na ścianach i półkach różnorodne zegary - takie z kukułką, tykające i brzęczące. Niedawno poprosiłam Tomka Muraszkę, syna ówczesnego mistrza, o fotkę prezentującą wnętrze zakładu. Kolega poszperał w rodzinnym albumie i na potrzeby tego felietonu udostępnił fotkę, na której widać właśnie jego w zakładzie ojca.
Z kolei na wielu zdjęciach w moim domowym archiwum widać na mojej prawej ręce zegarki, bo przyznam, że kilka takowych posiadałam i oczywiście u pana Muraszki naprawiałam. Przypomnę, że w czasach „normalnych zegarków” lewa ręka była nimi ozdabiana. Spieszę więc z odpowiedzią, by wytłumaczyć czemu ja ten przedmiot nosiłam na prawej.