Coś mi się zdaje, że zakończona wedle kalendarza zima trwa stanowczo za długo. Choć nie ma już mrozów, to jednak wszędzie dookoła leży jeszcze śnieg. Gdy to piszę, mamy 17 marca, a biała kołderka ciągle pokrywa nasze parki, skwery i skwerki, a także niektóre chodniki i boczne ulice.

Spacerując sobie po ul. Linki zauważyłem jeszcze inny charakterystyczny dla zimy element - bałwanka, ale bardzo szczególnego. Siedział on na śniegowym krześle w ogródku jednego z przydworcowych barków i leniwie sączył z kubka coca-colę - fot. 1.

Zimowe ostatki

Widocznie zbyt wysokie jak dla niego temperatury, zmusiły go do schładzania się tym amerykańskim napojem.

A skoro już zawadziliśmy o Amerykę, to warto byłoby zapoznać naszych Czytelników z tym, w jaki sposób w tym kraju o niezwykle nowoczesnej technice obywatele dowiadują się, kiedy nadejdzie wiosna.

DZIEŃ PHILA

Wiąże się to z Dniem Świstaka, który przypada 2 lutego, akurat w święto Ofiarowania Pańskiego. Do niewielkiego miasteczka Punxsutawney, leżącego w stanie Pensylwania rokrocznie przybywa w tym czasie kilkadziesiąt tysięcy turystów, by już od ok. 3.30 nad ranem rozpocząć czuwanie u wejścia do norki. Wszystko po to, aby nie przeoczyć momentu, w którym świstak, ochrzczony imieniem Phil, wygramoli się na zewnątrz, czyli na powietrze - fot. 2.

Jeśli bowiem świstak wyjdzie ze swojej norki w dniu 2 lutego i zobaczy własny cień, znaczyć to będzie, że Pensylwanię czeka bardzo długa zima; jeśli cienia nie będzie (święto przypadnie w dzień pochmurny) - wkrótce przyjdzie wiosna.

W tym roku świstak - jak donoszą świadkowie - zauważył swój cień, bo dzień był słoneczny, więc wrócił do swoich pieleszy i ułożył się do snu na dalsze 8 tygodni.

Nic dodać, nic ująć. Choć prognoza dotyczy odległej krainy, u nas wiosna także się opóźnia i nasze świstaki również ciągle śpią.

Oj, niedobrze, bo nie wiemy, kiedy ona w końcu nadejdzie, chyba że... przylecą boćki. Wówczas będzie wiadomo - wiosna na pewno jest.

SUPERKOMFORTOWE GNIAZDO

Jak zapewne pamiętają nasi Czytelnicy, dość późną wiosną ubiegłego roku na kominie niedużego bloku mieszkalnego przy ul. Klonowej 1 zagnieździła się parka bocianów.

Ptaki tym swoim niespodziewanym osiedleniem sprawiły sporą radość mieszkańcom nie tylko posesji nr 1, ale i wielu okolicznych bloków. Stała się ona jeszcze większa, gdy okazało się, że boćki doczekały się potomstwa. Gdy nadeszła jesień, pożegnano bocianią rodzinkę i to nie bez żalu, ale przecież wszyscy pocieszali się tym, że za rok ptaki na pewno tutaj powrócą.

Niestety, stała się rzecz okropna. Miejscowy TBS, administrator budynku, wydał polecenie swoim robotnikom, aby ci weszli na komin i strącili bocianie gniazdo na ziemię. Tłumaczono to tym, że gniazdujące boćki stwarzały zagrożenie nie tylko dla konstrukcji komina, ale i znacznej części dachu.

Ów uczynek wywołał wielki protest i oburzenie mieszkańców bloku nr 1 przy ul. Klonowej, swoje trzy grosze dorzucił "Kurek", wskutek czego szef TBS-u obiecał, że jeśli na posiedzeniu wspólnoty mieszkaniowej większość będzie za boćkami, to jego firma wykona we własnym zakresie specjalną platformę i umieści ją na kominie, aby ptaki mogły gniazdować, a budynek nie ulegał przy tym dewastacji.

Trzeba przyznać, że znając dobrze naszą szarą codzienność i jej realia, nie bardzo wierzyłem w te zapewnienia.

A tu nagle i niespodziewanie 17 marca na kominie pojawiła się faktycznie wcale udana platforma - fot. 3.

Korzystając z pomocy straży pożarnej, która przyjechała pod blok ze swoim podnośnikiem, dwóch śmiałych pracowników TBS-u, ubezpieczając się oczywiście linami, zainstalowało komfortową platformę dla boćków, wypełniając ją w dodatku licznymi gałązkami, aby mieć gwarancję, że jak ptaki wrócą, to się tutaj osiedlą.

- Ale czy aby na pewno zechcą się zagnieździć? - takie pytania było słychać wśród niemałej liczby zgromadzonych na dole świadków wydarzenia.

No to "Kurek", skontaktowawszy się z fachowcem od bocianiej branży - Krzysztofem Malewskim z Północno-Podlaskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, uzyskał takie zapewnienie:

- Jeśli bocianom nic się nie stało w trakcie odlotu do ciepłych krajów, nie padły później ofiarą egipskiego kłusownika, to wracając do Polski, nie zapomną o swoich starych śmieciach. A jak zobaczą platformę i wypełniające ją gałązki, osiedlą się w Szczytnie przy ul. Klonowej 1 na pewno!

PRZEDWIOSENNA KĄPIEL

Odwilż jest dość intensywna i wiele w związku z tym kałuż pojawiło się na miejskich traktach (chodnikach również), więc postanowiłem zbadać, jak to jest z kulturą kierowców. Sprawdzić, czy aby nie pędzą oni poprzez uliczne rozlewiska na pełnym gazie, co narażałoby przechodniów na lodowate, przedwiosenne kąpiele publiczne.

Ponieważ jedną z bardziej mokrych ulic jest Kolejowa, przyczaiłem się tam za drzewem, z aparatem w każdej chwili gotowym do strzału.

Ba, czy to zbyt wydatny brzuch wystawał mi zza drzewa, czy też może jednak tylko aparat, dość powiedzieć, że kryjówka nie była idealna. Kierowcy zauważali mnie i gdy tylko zbliżali się, bardzo zwalniali, a jeden nawet się zatrzymał, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie pochlapał mnie wodą!

No, jakież to wychowanie, co za kultura!

Cóż, musiałem odnotować fiasko przyczajki i rozglądnąć się za jakimś grubszym drzewem, za którym zdołałbym bardziej skutecznie się ukryć.

Kiedy już je znalazłem, rozpocząłem polowanie od nowa.

Nie musiałem długo czekać. Od strony dworca nadjeżdżał bowiem autobus. Poruszał się przy tym dość żwawo, mimo że wcale nie był pośpiesznym.

Wpadłszy kołami w kałużę, bryzgnął fontannami wody, urządzając zimny tusz kilku przechodniom - fot. 4. Inna rzecz, że ci ostatni, miast poruszać się po chodniku, oddzielonym pasem zieleni, szli tuż przy jezdni.

W chwilę później przemknął tędy prawdziwy szaleniec, tym razem osobowym autem. Ów wzniecał wodne pióropusze wyższe niż jego pojazd - fot. 5.

Strzałka wskazuje kobietę idącą chodnikiem. Gdy pojazd zbliżył się do mnie, mimo że ukryty byłem za drzewem, sprawił mi niezłą łaźnię - z przygody wyszedłem mokry od stóp do głów.

KOSZYK NIESPODZIANEK

W miniony piątek na rondzie przy placu Juranda pojawiła się jakaś dziwna, kilkunastoosobowa brygada, a zachowanie jej członków było bardzo tajemnicze.

Ustawiwszy się bowiem wewnątrz ronda, utworzyli coś jakby rytualny krąg - fot. 6.

Obserwując, póki co, z dystansu, owe poczynania zastanawiałem się, co to wszystko ma znaczyć. Może ci ludzie mają zamiar odprawić na rondzie jakieś starodawne, pruskie gusła, mające jak najrychlej przywołać wiosnę? Dobrze by było.

Wkrótce jednak okazało się, że nie o gusła tu chodzi, a o przyozdobienie Szczytna mocnym, wielkanocnym akcentem.

Oto społeczna organizacja "Nawa" i Amatorski Klub Biegacza, postanowili wypleść na rondzie gigantyczny wiklinowy superkoszyk i włożyć do niego równie kolosalne pisanki oraz ogromne, kilkumetrowe bazie. Efekt tego możemy oglądać na "Kurkowej" okładce.

PS.

Liczni przechodnie, a także ci, którzy przejeżdżają tędy samochodami, zatrzymują się i podziwiają dzieło, nierzadko robiąc pamiątkowe zdjęcie.

2005.03.23