Zimowe zmagania

Nareszcie zawitała do nas prawdziwa zima. Sypnął śnieg i zapanował spory mróz, dzięki czemu mamy świetne warunki do uprawiania sportów zimowych. Akurat niekoniecznie skoków narciarskich, bo o góry wysokie u nas trudno, ale przecież pozostaje jeszcze łyżwiarstwo, tak szybkie, jak i figurowe lub gra w hokeja.

Postawmy zatem pytanie: co słychać w mieście w kwestii budowy miejskich lodowisk?

Sytuacja jest taka: mamy środę 7 stycznia 2004 r. Od trzech dni trwa krzątanina wokół jedynego w Szczytnie lodowiska przy bazie MOS-u położonej nad Jeziorem Domowym Dużym. Jedynego, bo jak na razie jedynie myśli się i nic ponadto o wylaniu wodą bieżni stadionu przy ul. Śląskiej. A robota przy lodowisku obok MOS-u idzie dość opornie. Najpierw trzeba było oczyścić plac - teren, który latem służył kiedyś za kort tenisowy, później za tor do nauki jazdy, a ostatnio świeci pustką, potem postawić śnieżne bandy, aby nie uciekała woda. Ba, brakowało specjalistycznego sprzętu, więc pracownicy MOS-u skonstruowali swojej roboty pług, którym potem odśnieżali plac.

- Pchanie odśnieżającej machiny szło nam bardzo opornie - zwierzył się "Kurkowi" Zbigniew Dobkowski mocno zaangażowany przy budowie lodowiska, dodając z sarkazmem: - Wystarczyłoby, aby władze miejskie udostępniły nam ciągnik z lemieszem, a wszystko poszłoby szybko i gładko.

A cóż to - zadziwiła mnie owa wypowiedź - czyż pan Zbyszek, jako radny nie jest jednocześnie choćby tylko w części miejskim włodarzem? Czyli co - mamy tu skargę na samego siebie z powodu niezałatwienia odpowiedniego sprzętu?

No i z tego powodu (braku należytego pługa) cztery osoby niczym woły robocze zaprzęgły się we własnej konstrukcji machinę, którą zobaczyć można na fot. 1.

Tyle że na zdjęciu widać tylko dwóch mężczyzn, którzy akurat odprowadzają pług pod wiatę, bo odśnieżanie choć z trudem, to jednak w końcu zakończono. Po tej czynności przyszła kolej na lanie wody. Nie w sensie przenośnym, ale dosłownym. Podłączono się zatem do pobliskiego hydrantu i chlust!!! Pierwsze, drugie, a nawet trzecie lanie nie przyniosło jednak pożądanych wyników. Póki co, tafla nie prezentuje się specjalnie, jest nierówna i wymaga jeszcze sporo, sporo pracy - fot. 2.

Na domiar złego meteorolodzy zapowiadają, że wkrótce ma nadejść ocieplenie, wskutek czego mozolne wysiłki kilkuosobowej ekipy usiłującej zbudować lodowisko mogą pójść na marne. Byłaby to prawdziwa ironia losu.

I jeszcze jedno. Otóż wydawało mi się w związku z powyższym, iż wpadłem na wspaniały pomysł - po co męczyć się nad urządzaniem sztucznego lodowiska. Skorzystajmy z bogactw naturalnych, czyli wód obu naszych miejskich jezior. Wszak ich tafle skute obecnie lodem wystarczyłoby oczyścić z warstwy śniegu, a wspaniałe lodowiska mielibyśmy gotowe i to bez większej fatygi!

Cóż, jak się okazuje, urządzania w ten sposób publicznych lodowisk zabraniają przepisy, ale z osobna, na swoją odpowiedzialność, amatorzy łyżwiarstwa mogą hasać po naturalnym lodzie. I to amatorzy, jak się okazuje, nie tylko łyżwiarstwa...

NARCIARZ Z LATAWCEM

Po zamarzniętej tafli obu jezior spacerują sobie rozmaici ludzie, nawet ze swoimi ulubionymi zwierzakami - fot. 3. Cóż, silny mróz panuje nie od tak dawna, więc "Kurek" na wszelki wypadek, korzystając z gotowego odwiertu zmierzył grubość lodu ma małym jeziorze.

Jest ona dość spora bo w czwartek 8 stycznia wynosiła ok. 17-18 cm. Czyli spacerować można w miarę bezpiecznie, tyle że trzeba uważać na przeręble, aby nie wpaść do lodowatej kipieli, brrr!

I jako się rzekło wcześniej, po zamarzniętej tafli jeziora można nie tylko spacerować, jeździć na łyżwach, ale i pędzić na nartach gnanym siłą wiatru - fot. 4.

Ów zimowy sport o skomplikowanie brzmiącej nazwie snowkiting, to zimowa odmiana kitesurfingu, czyli wodnego ale nie za motorówka, a z żaglem-latawcem. Tę niezwykłą dyscyplinę sportu uprawia jak na razie jako jedyny w Szczytnie, Marcin Banat, student krakowskiej AWF - fot. 5.

Sport ów polega na tym, iż do nóg przypina się narty, z plecaka wydobywa rodzaj spadochronu-latawca, który złapawszy wiatr zaraz unosi się w powietrze i ciągnie za sobą narciarza. Marcin dysponuje dwoma latawcami, jednym mniejszym o powierzchni 3 m2 i większym - 7 m2, których używa naprzemiennie, zależnie od siły wiatru. Zabawa to świetna, jak zapewnia Marcin, choć akurat tego dnia (piątek, 8 stycznia), powiewy wiatru nie były zbyt duże i nie mógł śmigać po lodowej tafli z taką szybkością, o jakiej marzył. Nic to, w weekend wybierze się na nasze jeziora ponownie.

KOLCZASTE LAMPY

Mimo że panują dość ostre mrozy, wandale nie zaprzestają swojej działalności. Kilka dni temu powyrywali pokrywy-kratki, jakie zabezpieczały wyloty studzienek usytuowanych na kolektorach biegnących w okolicy plaży miejskiej. Szczęściem nikt nie powpadał do niezabezpieczonych dziur, a miasto szybko założyło nowe. Tam też i nad Jeziorem Domowym Małym ustawiono niedawno (przed świętami) szereg tabliczek - znaków zakazujących wjazdu samochodom, motocyklom i motorowerom. Część z tych elementów wandale także uszkodzili.

Tyle że nie wyrwali ich całkowicie z gruntu, ale powyginali słupki - fot. 6.

Jedna rzecz - jak twierdzi naoczny świadek - jednak im się nie udała. Usiłowali oni mianowicie wspiąć się na latarnie, jakie znajdują się na molo, aby zapewne zerwać klosze lamp, co niejednokrotnie już czynili wcześniej i o czym "Kurek" pisał nie raz.

Hm, cóż to powstrzymało wandali od tego kroku?

Ano niewielki, a więc i mało zauważalny dodatek do owych lamp - fot. 7.

Przyjrzawszy się zdjęciu dokładnie zauważamy, iż słupek podtrzymujący klosz lampy w górnym swoim odcinku został wyposażony w rodzaj kolców, niczym róża. I właśnie wandale nadziawszy się na tę nieprzewidzianą przeszkodę, uszkodziwszy sobie paluchy (dobrze im tak!) zmuszeni byli zrezygnować ze swoich niszczycielskich zapędów. Oto w jak prosty sposób można ochronić przynajmniej niektóre elementy tzw. małej architektury zdobiącej miasto.

2004.01.14