Nie we wszystkie zakątki naszego uroczego miasta zagląda się co dnia. Raz, bo to czasu na spacery mało; dwa, gdyż wydaje się nam, że wszystko już widzieliśmy i nic nas nie zaskoczy, wobec czego nie ma sensu chodzić w kółko po tej samej okolicy.
Tymczasem nic bardziej mylnego, bo w trakcie najzwyklejszego spaceru może wydarzyć się coś zupełnie zaskakującego. Nagle wielce zadziwieni przystaniemy obok czegoś, czego dotąd nie dostrzegaliśmy, choć kroczyliśmy tędy kilka, albo kilkanaście razy.
Sam miałem taką przygodę. Całkiem niedawno, wybrawszy się na ul. Polną, aby zapłacić rachunki za prąd, po drodze wstąpiłem do sklepów-hurtowni, których tu nie brakuje. No i stało się - patrzę i oczom nie wierzę. Przede mną jakieś antyczne, greckie rzeźby, a w tle już nie tak starożytna, ale piękna budowla z czasów przedwojennych - fot. 1.
No, nie sądziłem, iż w naszym mieście można zobaczyć coś takiego.
W związku z tym jest zagadka dla tych Czytelników, którzy myślą, że wszystko już w Szczytnie widzieli i wszystko o naszym mieście wiedzą.
- Cóż to za budynek i co to za rzeźba widoczne na fot. 1?
Odpowiedź niby jest łatwa, ale tylko z pozoru.
O ile bowiem budynek rozpoznać powinien każdy mieszkaniec Szczytna - wszak to nic innego, jak siedziba przedszkola im. "Kubusia Puchatka" (dawny internat LO przy ul. Polnej), o tyle rzeźba pyszniąca się na pierwszym planie jest dość zagadkowa i nie wiadomo, skąd w tym miejscu się wzięła.
Co ciekawe, nie jest osamotniona, bo stanowi mniejszą część ogólniejszej całości, czyli ogródka, w którym zgromadzono różne niezwyczajne przedmioty - fot. 2.
Jakieś olbrzymie wazy, czy też naczynia bliżej nieokreślonego przeznaczenia, jakieś fontanny, a nawet, na co wskazuje strzałka, coś bliskiego naszej gazecie - choć nie jest to kogucik, a kokoszka na gniazdku wysiadująca jajka, itp., itd.
JEDYNE TAKIE CENTRUM W SZCZYTNIE
Cały ten melanż zgromadzony jest pod baraczkiem, który na szczytowej ścianie ma dość spory szyld z dala widocznym i czytelnym napisem - fot. 3.
Zagadka, zdaje się, ma zatem wyjaśnienie.
Oto dokładnie naprzeciw przedszkola im. "Kubusia Puchatka" ulokowało się "Centrum Ogrodnicze", a zgromadzone na powietrzu figurki, fontanny czy wazy - jak podpowiada zdrowy rozsądek - nie mogą być niczym innym, tylko towarami oferowanymi przez tę placówkę.
Ponieważ to i owo mnie zainteresowało, a drzwiczki do centrum, choć lekko, to jednak były zapraszająco uchylone, skierowałem się w ich stronę. A tym śmielej tam wszedłem, bo zamierzałem zapytać o ceny rzeźb i o rodzaj materiału z jakiego są zrobione.
I jak myślicie Szanowni Czytelnicy, gdzie znalazłem się przekraczając próg owych drzwi?
W jakichś wspaniałych biurowych salonach, gdzie potencjalnego klienta przyjmuje się ze wszelkimi honorami wedle maksymy Klient nasz Pan?
A gdzie tam - trafiłem prosto do wychodka - fot. 4.
- No, to już spora przesada - pomyślałem sobie - z czymś takim do potencjalnego nabywcy?
Oj, spotkał mnie tutaj straszliwy afront i nie było innego wyjścia, jak wykonać w tył zwrot, aby opuścić niegościnne progi "Centrum Ogrodniczego".
PS.
Jak dowiedziałem się kilka dni później, placówka, nim rozkręciła się na dobre, zaraz upadła, a właściwe do niej wejście nie znajdowało się pod szyldem we frontowej ścianie, co dyktowałby rozum, ale w ścianie bocznej - dziś zamknięte na głucho. Co zaś się tyczy toalety, to jest ona bodaj jedyną pożyteczną spuścizną po centrum, bo teraz z powodzeniem służy personelowi innych sklepów i hurtowni ulokowanych w tej okolicy.
POMYSŁY NASZYCH CZYTELNIKÓW
- Dobrze się stało, że napisaliście o tych śliskich chodnikach - zadzwoniła do "Kurka" pewna Czytelniczka, zgłaszając jednocześnie pomysł na radykalną poprawę w tej kwestii.
Nasza rozmówczyni dowiedziała się bowiem niedawno, że miejscowy sąd skazuje ostatnio coraz to więcej osób (za niewielkie przewinienia) na karę częściowego pozbawienia wolności, tj. pracę na cele publiczne.
A co się okazuje? Że są kłopoty, bo podobno dla ukaranych w ten sposób nie ma zbyt wiele roboty i muszą oni czekać w kolejce, dopóki lokalny samorząd czegoś im nie znajdzie.
- No, śmieszne - słyszymy w słuchawce - przecież robota jest i to od zaraz, w dodatku wielce pożyteczna, czyli odśnieżanie zlodowaciałych chodników!
W Szczytnie, o czym już zresztą pisaliśmy latem ubiegłego roku, skazani na prace publiczne zatrudniani są m.in. w miejscowym Zakładzie Usług Komunalnych.
- Ludzie ci pracują głównie przy segregacji śmieci - powiedział "Kurkowi" Andrzej Pleskot, dyrektor ZUK.
Tam jest bowiem najpilniejsza robota, gdyż zakład ledwie sobie radzi z natłokiem prac w tym zakresie. Nie oznacza to jednak, że nie pracowali oni również przy odśnieżaniu. Tyle, że w niewielkim wymiarze i dlatego są raczej niewidoczni na ulicach. Chodzi o to, iż część wręcz odmawia, bo wstydzi się, że podczas prac spotka ich ktoś znajomy, inni znowu skazani przykładowo na 20 godzin prac publicznych w ciągu 5 lub 6 miesięcy trudni są do rozdysponowania. Wprost nie sposób ich ściągnąć w razie potrzeby na 7.00 czy 8.00 godzinę rano, gdy się akurat rozpadało.
I jeszcze jedno. Wydaje się, że nie w tym tkwi główny problem, iż miasto nie wywiązuje się z roboty na odcinkach, za które odpowiada, bo zaniedbane są i to mocno także (a może nawet w przeważającej mierze) te chodniki, przy których rozlokowały się rozmaite firmy, spółki czy sklepy, bądź to posesje prywatne. A do tych prac skazanych się nie kieruje.
POWSZEDNIO, CZYLI ROBOCZO
Inna obserwacja, w innym punkcie miasta. Tym razem na pewien brak precyzji w opisaniu znaków drogowych zwrócił nam uwagę nasz stały Czytelnik pan Włodek.
Konkretnie chodzi o zakaz zatrzymywania się i postoju, jaki obowiązuje pod gmachem sądu - fot. 5, a także zakaz, ale już tylko postoju dłuższego niż pół godziny, a obowiązującego wzdłuż ul. Żeromskiego (przy starym i nowym targowisku) - fot. 6.
Oba te zakazy mają moc sprawczą tylko w konkretnych godzinach (w wypadku targowiska od 7.00 do 17.00, sądu od 7.00 - 15.00), co ani chybi wynika z godzin pracy jednostek, notabene mocno się różniących.
Ale tu dotykamy właśnie sedna sprawy, bo jak każdy wie, sąd ani w soboty, ani w niedziele nie pracuje, a więc, jak twierdzi nasz Czytelnik - pod znakami powinno się zamontować dodatkowe tabliczki, że zakaz obowiązuje tylko w dni powszednie.
- Od razu byłoby lepiej - twierdzi.
I przedkłada nam zdjęcie samochodu złapanego w oko jego fotograficznego aparatu. Było to w niedzielę o poranku. Zdaniem naszego Czytelnika, auto mogłoby tam stać jak najbardziej legalnie. Nikomu akurat nie przeszkadza, wszak sąd nie pracuje, ale gdy brak precyzji w określeniu dni obowiązywania zakazu, stwarza tylko kłopot policji (wszak ta powinna zareagować i wsadzić wóz na lawetę) i kierowcom, bo niby nie wolno im tu parkować.
Trudno odmówić racji naszemu Czytelnikowi, tylko nie wolno zapominać, iż żyjemy w polskich realiach. A te jakie są, każdy widzi i odczuwa na własnej, mocno wygarbowanej skórze.
Prosty niby termin "dni powszednie", jak donoszą ostatnio mass-media, nastręcza wielu kłopotów, bo nie wiadomo, czy do takich dni można zaliczać także soboty. Zdania najwybitniejszych polskich fachowców były podzielone, więc aby raz na zawsze rozstrzygnąć jak to ma być, ustalono, że nie będzie już dni powszednich, a tylko "dni robocze". Co więcej, do 2006 roku pod wszystkimi znakami w całym kraju tabliczki z treścią "obowiązuje w dni powszednie" mają być zmienione na ów jedynie słuszny wariant:- "dni robocze". A do tych sobota należeć nie będzie. Ot, co!
2005.03.02