Od 36 lat istnieje w Szczytnie maleńka uliczka Boczna. Od z górą ośmiu - mieszkańcy proszą władze o to, by stała się ona choć trochę ulicą. Bezskutecznie.

Życie na uboczu

Mała uliczka

Niewielu ludzi, nawet miejskich urzędników wie, gdzie w ogóle położona jest ulica Boczna. Przylega ona do ul. Bohaterów Westerplatte i składa się jakby z dwóch części. Bezpośrednio za przejazdem kolejowym, naprzeciwko dawnej siedziby PZGS, znajduje się odcinek mało zagospodarowany, przy którym posadowiono kilka garaży z jednej strony, po drugiej natomiast stoi jakiś dawny magazyn. Później uliczka skręca i wtedy oczom ewentualnego przechodnia ukaże się kilka jednorodzinnych domków. Rozjeżdżona, nieutwardzona nawierzchnia, pył i kurz w czas dobrej pogody, błoto - gdy słota i nieodgarniany śnieg zimą - to główne bolączki mieszkańców od dziesięcioleci.

Głuche petycje

Przez blisko 30 lat wykazywali się oni cierpliwością, ale w 1997 roku zwrócili się z pismem do ówczesnego wydziału inwestycji, by uliczkę uwzględniono w modernizacyjno-drogowych zamierzeniach.

Z treści otrzymanej odpowiedzi mieszkańcy dowiedzieli się, że Szczytno posiada 18 kilometrów nieutwardzonych ulic, że "dotychczasowe nakłady na drogi pozwalają zmodernizować około 1 km ulic rocznie", a także tego, że ich uliczka nie jest przewidziana w planach inwestycyjnych.

Kilka miesięcy później, już w 1998 roku, mieszkańcy Bocznej ponownie piszą, tym razem do burmistrza, którą to funkcję pełnił wówczas obecny starosta Andrzej Kijewski. A stan ulicy Bocznej musiał być mu znany, bowiem osobiście zakupił jedną z wydzielonych przy niej działek pod garaż. Wtedy zresztą uciążliwości mieszkańców znacznie się wzmogły ze względu na modernizację ulicy Bohaterów Westerplatte oraz budowę garaży właśnie. Dostęp do dalej położonych domostw utrudniał, oprócz błota i dziur, także ciężki sprzęt służący do budowy sąsiedniej ulicy oraz wzmożony ruch pojazdów dowożących materiały budowlane. Pod tonami pustaków, cementu itp. uginały się osie samochodów i... podłoże uliczki. Pisali więc mieszkańcy do burmistrza Kijewskiego: "Krzywdzącym jest dla nas fakt, że dla niektórych obywateli, mieszkających przy asfaltowej jezdni z chodnikami, wylewa się też asfaltowe podwórko z wejściem pod samą klatkę schodową. My nie wymagamy aż takich wygód, tylko najzwyklejszego chodnika, pozwalającego jakoś dostać się do domu. [...] Czy przy okazji robót przy ul. Bohaterów Stalingradu (obecnie Westerplatte - przyp. H.B.) nie można wybetonować jakiegoś chodniczka chociaż dla pieszych? Może dałoby się położyć jakieś płytki z odpadów?"

Odpowiedź była niemal identyczna jak poprzednia. Właściciele domów przy ul. Bocznej poczekali na zmianę ekipy w ratuszu i kolejne pismo do kolejnego burmistrza, tym razem Henryka Żuchowskiego, złożyli w styczniu 2002 roku. Oczekiwania w nim wyrażone są niezmienne - budowa ulicy, a w ostateczności przynajmniej chodnika po jednej stronie. "Wielokrotnie usiłowaliśmy utwardzać i wyrównywać jezdnię we własnym zakresie, ale była to poprawa na krótki czas. Mieszkamy przy tej ulicy już ponad 35 lat i nie możemy doczekać się chwili, kiedy w normalnych warunkach, bez błota, brudu i kolein, dotrzemy do naszych posesji. Już chyba w naszym mieście nie ma ulicy z takim stażem i w takim stanie jak nasza".

Na to pismo z urzędowych pokoi nie dotarła do mieszkańców żadna odpowiedź.

Cierpliwie czekali, przetrwali kolejną zmianę w ratuszu, łudzili się nadzieją czas jakiś, że następny już burmistrz, tym razem Paweł Bielinowicz, słów na wiatr nie rzuca. Od niego bowiem, w grudniu 2002 roku usłyszeli, że w najbliższych latach będą zwiększone fundusze na poprawę stanu dróg w mieście, więc i na tę Boczną się znajdą. Ufali długo, bo aż do marca 2004 roku. Wtedy napisali kolejne pismo, o prawie niezmienionej treści od z górą siedmiu lat. Padają w nim ostre słowa o czczych obietnicach, o wątpliwej wizytówce dla władz miasta i o rozgoryczeniu, że mieszkańcy tych kilku domów położonych nie tak znowu daleko od centrum miasta, są traktowani gorzej niż wielu pozostałych. Gdy oni już w swych domach mieszkali po kilka lat to powstały w Szczytnie nowe osiedla (Kochanowskiego i Leyka) i dziesiątki nowych ulic o utwardzonych nawierzchniach i trotuarach. "Część z nich doczekała się nawet remontów i modernizacji, a my co? - pytają. - Nie mamy nawet chodników, by dojść do domu suchą nogą."

Niebezpieczna droga

- O ten fragment drogi, który przylega do naszych domów dbamy, sami go wyrównujemy jak możemy, zimą odśnieżamy i posypujemy piachem, ale pierwsza część uliczki jest "bezpańska", a musimy się nią poruszać, bo innej drogi nie ma - skarży się Grażyna Janczewska spod "piątki". - Jak nie tak dawno wiozłam ze szpitala córkę po operacji, to ona wolała wysiąść z samochodu i powolutku przejść pieszo, bo jazda po tych wądołach była w jej stanie znacznie bardziej niebezpieczna.

"Kurkowa" wizja lokalna, w piątek 16 kwietnia, zarzuty mieszkańców potwierdza. Na początku uliczki dół na dole, przejazd bardzo trudny, a za każdym samochodem wzbijają się tumany kurzu. Choć dawno nie padało, wciąż widoczne są ślady ledwie przyschniętego czarnego błota, wypełniającego koleiny. Spory ruch pojazdów, zmierzających do przyległego "osiedla" garaży, na stan nawierzchni z pewnością pozytywnie nie wpływa. Po drugiej stronie uliczki ruderowaty budynek byłego PZGS z wątpliwym porządkiem: składowisko gruzu, częściowo spalonych stert gałęzi, na poboczu, lekko przysypane resztki przyschniętego betonu - pozostałość po budowniczych garaży. Generalnie - widok mało estetyczny dla jednorazowych przybyszy, a denerwujący przez dziesięciolecia stałych bywalców.

Kilometr przez osiem lat

Jak wspomnieliśmy wcześniej, w 1997 ratuszowi urzędnicy poinformowali mieszkańców ulicy Bocznej, że w Szczytnie jest 18 kilometrów nieutwardzonych ulic. Zgodnie z najaktualniejszymi szacunkami, które znajdują się w wydziale gospodarki miejskiej, obecnie mamy tych ulic 16,95 km. Z prostego wyliczenia więc wynika, że przez blisko osiem lat w mieście zdołano wybudować zaledwie kilometr nowej ulicy!

- Według szacunkowo przyjmowanych kosztów, za każdy nowy kilometr drogi trzeba zapłacić około miliona złotych - mówi Janusz Woźniak, szef "podwydziału" inwestycyjnego. - My realizujemy jedynie te zadania, które są przewidziane w planach rozwoju gospodarczego miasta, ale większego wpływu na kształt tych planów nie mamy.

Co najmniej raz, na początku każdej kadencji wydział przygotowuje pełną informację o stanie ulic: ile ich jest i w jakim stanie. Otrzymują ją radni, by później debatować o tym, które z nich i jakim działaniom inwestycyjnym zostaną poddane. Jak wskazuje doświadczenie, "uliczne" debaty są zawsze bardzo burzliwe, głównie z tej przyczyny, że w ich trakcie ścierają się interesy... radnych. Bo każdy, a przynajmniej większość, stara się wprowadzić do planu jakąś "swoją", której naprawę obiecał w kampanii wyborczej. Ulica Boczna w żadnych debatach się nie pojawiała, a jeśli ktoś w ogóle (oprócz mieszkańców) o niej myśli, to z pewnością nie jest ona traktowana jako "artykuł pierwszej potrzeby".

- Ze strony wydziału jest jedna polityka: preferujemy remonty i modernizacje tych największych ulic, które mają swój istotny udział i w organizacji ruchu w mieście, i są najbardziej używane - wyjaśnia Janusz Woźniak.

Bocznie traktowani

Polityka wydziału nie zawsze jednak idzie w parze z polityką radnych - tak przynajmniej uważa Grażyna Janczewska. Jako przykład wskazuje ulicę Kolberga. Taka sama maleńka jak Boczna, żadne centrum komunikacyjne, a ma taką piękną nawierzchnię i chodniki.

- Ach - pani Grażyna już sama nie wie czy bardziej się złościć, czy śmiać przez łzy żalu. - My tu zawsze tak jakoś "bocznie" byliśmy traktowani. Dopiero po 25 latach od powstania uliczki doprosiliśmy się o latarnie! Nikt o nas nie pamięta.

Na realizację pierwszej swej prośby mieszkańcy ul. Bocznej czekali ćwierćwiecze. Pozostaje mieć jedynie nadzieję (i ta w mieszkańcach mimo wszystko tkwi), że - przynajmniej - wymarzony przez nich chodniczek nie powstanie z okazji jubileuszu 50-lecia istnienia uliczki.

Halina Bielawska

2004.04.21