Dwanaście milionów złotych z państwowego budżetu leży w błocie. Gminne ośrodki informacji europejskiej nie spełniają swego zadania. Młodzi bezrobotni - stażyści mają do pracy jedynie chęci i nic więcej.

Bubel Nikolskiego

Referendum unijne już w czerwcu! Część społeczeństwa opowiada się za integracją, inni są temu zdecydowanie przeciwni. Ciągle duża liczba Polaków waha się i nie wie, jaką podjąć decyzję. Dlatego rząd postanowił utworzyć punkty informacji europejskiej, które mają za zadanie przekonać niezdecydowanych rodaków do opowiedzenia się za Unią, doinformować mieszkańców naszego kraju, a nawet przeciągnąć na unijną stronę zagorzałych eurosceptyków.

Informacyjna prowizorka

W Szczytnie ośrodek informacji europejskiej mieści się w bibliotece miejskiej, jednak trafić do niego nie jest łatwo. Brak w mieście jakichkolwiek drogowskazów, które ułatwiłyby lokalizację tego punktu.

W samodzielnym pokoju, do którego trafia się w końcu, po zwiedzeniu niemal całej biblioteki, stoi stolik, kilka krzeseł jakiś regał i szafa, ale puste. Całość z pewnością nie sprawia wrażenia dobrze zorganizowanego biura, w którym szybko i sprawnie ma się odbywać przepływ informacji. Dwoje młodych stażystów - absolwentów wyższych uczelni, próbuje wykonywać powierzone im zadania, za które otrzymują miesięcznie około 300 zł "na rękę". Stażyści - informatorzy tylko próbują, bo rzetelnie wykonywać zadań nie mogą. I nie ich to wina. Na zgłębienie wiedzy o Unii Europejskiej nie wystarczą dwie godziny szkolenia, a tylko tyle im zaaplikowano. Nie dysponują też podstawowymi narzędziami pracy, które miały im być zapewnione przez twórców informacyjnego projektu. "Rządowcy", w tym Wydział Integracji Europejskiej Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie miał im dostarczyć najprzeróżniejsze ulotki, informatory itp. materiały, którymi mogliby się dzielić z odwiedzającymi biuro osobami. Nic takiego jednak się nie stało.

- Dzwonimy i dzwonimy, ale bezskutecznie. Olsztyn odsyła nas do Warszawy, a ta twierdzi, że już dawno materiały wysłała - mówi Bogumiła Kaczmarczyk, magister politologii.

Projekt przewiduje, że mają organizować wiece, festyny, spotkania z ludzkimi "masami", odwiedzać szkoły. Nawet gdyby chcieli, to nie mają z czym "wystartować" do ludzi. Nawet telefon, jedyne jak dotychczas narzędzie pracy będące w zasięgu ręki, otrzymali dopiero po dwóch tygodniach urzędowania.

Rolą samorządu, jako partnera projektu, miało być zapewnienie lokalu oraz komputera z dostępem do internetu. Szczycieńscy informatorzy mają ten dostęp, ale "połowicznie".

- W internecie próbujemy zdobywać przeróżne materiały, aby nie świecić oczami, gdy przyjdzie jakaś zainteresowana osoba - mówi Robert Rodziewicz, absolwent wydziału administracji. - Dzięki uprzejmości pań z biblioteki możemy korzystać z komputera, ale też tylko wtedy, gdy nie używają go czytelnicy. Zgrywamy materiały na dyskietkę i idziemy wydrukować go aż do Urzędu Miejskiego, bo na miejscu nie ma takiej możliwości.

Tłumów brak

Tłumów w punktach informacyjnych nie ma, najczęściej przychodzą nauczyciele, aby uzyskać materiały na lekcję, lub uczniowie, którzy potrzebują wiadomości np. do napisania referatu. Rzadko zdarza się, aby wstąpił tzw. zwykły szary mieszkaniec, który chciałby poszerzyć swoją wiedzę o tematyce unijnej.

- Raz przyszła pani, która chciała dowiedzieć się czegoś o flamenco - z uśmiechem wspominają stażyści. - Mimo że nie łączy się to zbytnio z tematyką integracyjną, odszukaliśmy w internecie wszystko, co o tym tańcu było i przekazaliśmy zainteresowanej.

Samorząd też zawiedziony

- Jako Urząd Miejski wywiązaliśmy się ze swoich zobowiązań związanych z tym programem - twierdzi sekretarz miasta Elżbieta Brulińska. - W miarę możliwości staramy się udostępnić osobom pracującym w punkcie informacji materiały, jakimi my dysponujemy, aby mogły jako tako funkcjonować. Szkoda, że mimo chęci i zapału, te osoby muszą pracować w takich niedogodnych warunkach.

Zdaniem sekretarza organizacja tego programu jest fatalna. Informacja o jego wdrożeniu dotarła do samorządu w ostatniej chwili.

W innych gminach naszego powiatu sytuacja jest podobna. W Wielbarku ośrodek informacji europejskiej wyposażony jest w komputer, telefon, czyli to co miał zapewnić samorząd.

- Jeżeli chodzi o materiały to wielokrotnie dzwoniliśmy w tej sprawie i za każdym razem otrzymywaliśmy odpowiedź, żebyśmy poszukali sobie w internecie - mówi wójt Grzegorz Zapadka. Z kolei w Rozogach, jak usłyszeliśmy od wójta Józefa Zaperta, tamtejsi informatorzy, nie mogąc doprosić się o materiały informacyjne, sami się po nie pofatygowali do Olsztyna. Plon nie jest oszałamiający, ale mają już z czym wyjść w teren. I wychodzą, uczestnicząc na razie w szkolnych zajęciach z przedmiotu wiedza o społeczeństwie.

Przygotować wyborców

Założenia programu, autorstwa ministra Lecha Nikolskiego, od samego początku budziły szereg wątpliwości i kontrowersji. Teoretycznie miało być prosto. Młodzi, wykształceni ludzie, za marne pieniądze, mieli wykonać "czarną robotę" w zakresie unijnej agitacji. I pewnie byliby ją solidnie wykonywali, gdyby nie to, że nie popisali się ci, którzy ten obowiązek przed nimi postawili. Samorządy, jako takie, zrobiły co do nich należało, choć najczęściej po tzw. najmniejszej linii oporu, natomiast strona rządowa zawaliła na całej linii. Jak głosił minister Nikolski, gminni konsultanci unijni mieli być pośrednikami w przekazywaniu informacji. Kłóci się to z zakresem zadań i obowiązków, jakie ostatecznie na informatorów nałożył, nie zapewniając im kompletnie niczego, co choćby w minimalnym stopniu umożliwiałoby wywiązywanie się z tych obowiązków. A dodać trzeba, że kampania ministra Nikolskiego (od integracji), w porozumieniu z ministrem Hausnerem (tego od pracy) będzie nas kosztować przeszło 12 mln zł.

Łukasz Wojciechowski

2003.03.26