Z jednej strony męska przygoda i okazja do poznania bardzo odległych zakątków świata. Z drugiej – codzienne mierzenie się z niebezpieczeństwem i samotnością. Takie są blaski i cienie pracy kierowcy ciężarówki. Na temat tej profesji narosło wiele mitów, zwłaszcza jeśli chodzi o wyjazdy na wschód. Dwaj emerytowani kierowcy opowiedzieli „Kurkowi” o swoich przeżyciach „za kółkiem”.
![Ciężarówką przez świat](/images/issue/2018/02/16_FOTOA.jpg)
NAJWAŻNIEJSZE, TO UMIEĆ CZEKAĆ
Romuald Sobolewski jako kierowca ciężarówki wożący towary za granicę przepracował 20 lat. Dziś jest już na emeryturze, ale przyznaje, że wciąż go ciągnie „za kółko”. – Ten zawód wciąga jak narkotyk – zwierza się. Przekonuje, że kierowca ciężarówki to specyficzny typ człowieka. – Żeby go zrozumieć, trzeba wejść w jego skórę – mówi pan Romuald. – Najważniejsze w tym zawodzie, to umieć czekać. Sama jazda sprawia przyjemność, ale oczekiwanie na załadunek, rozładunek, sprawy papierkowe i odprawy zajmują dużo czasu i wymagają cierpliwości – zauważa.
Jego przygoda z zagranicznymi wyjazdami zaczęła się w połowie lat 70., kiedy to podjął pracę w Orbisie jako kierowca autokaru wycieczkowego. – Orbis był największą firmą turystyczną w Polsce. Dysponował autobusami marki Mercedes. Co prawda sprowadzonymi, ale zawsze – wspomina. Pierwszy zagraniczny wyjazd odbył do Jugosławii. Jeździł też na zachód, m.in. do Danii, podróżował z olsztyńskim Zespołem Pieśni i Tańca „Warmia” oraz muzykami filharmonii. Z perspektywy czasu dostrzega, że tamte wyjazdy wiele go nauczyły i zdobyte wówczas doświadczenie przydało się w późniejszym okresie.