Nachodzi czasem człowieka, ot tak, ochota na coś "małego a smacznego". Małego, bo wskazówka na wadze, niestety, uparta jakaś, chyba się zablokowała w stanach wyższych, żeby nie powiedzieć alarmowych i opaść nie chce niczym woda na Wiśle przy wodowskazie w Miedonii. Jak nie można dużo, to niech chociaż smacznie będzie. No i w miarę szybko, bo żołądek ssie niczym banki procenty od kredytów. Tak i porą już mocno poobiednią, gdy od wpatrywania się w ekran laptopa przed oczami kropki i kreski zaczynają migać, należy do lodówki się skierować, albo i do spiżarni, gdy takowa jeszcze gdzieś się znajduje.

A co my tam mamy, ot tak sobie na co dzień, bez odwiedzania jakiegoś marketu czy przynajmniej najbliższego sklepiku? Bida, w lodówce akurat cienko, cieniutko, niestety. Czasu nie ma, żeby po sklepach biegać, terminy gonią, telefon dzwoni, skąd więc ta nadwaga, cholera, chciałoby się powiedzieć. No i dobrze, coś tam jednak się po kątach uchowało, o, na przykład trochę mielonego. Tak i teraz fantazję wysilić należy, bo najprościej to rzecz jasna bułki tartej odrobinę, jajeczko i klopsik na patelnię gotowy. Można by tak jeszcze klopsik troszkę warzywkami dorobić i w śmietanowej zupie podać. Tylko że to już trochę dłuższa sprawa, a czas ucieka. Ale jakby tak jeszcze poszperać po zakamarkach to i cebulka się znajdzie, mąki nieco, a i jakieś jajeczko jedno i drugie. Teraz to już sprawa robi się poważna, ba, nawet całkiem obiecująca, możliwości jest kilka. Wobec tego na początek ze dwa żółtka miksujemy z łyżeczką sody i odrobiną wody. Rzecz jasna nie wyjącym mikserem tylko czymś, co już moja babcia sto lat temu kwerlaczkiem nazywała, a na ostatnim jarmarku na szczycieńskim zamku jako wyrób rzemiosła ludowego można było kupić. Potem dolewamy parę łyżek oleju, dodajemy troszkę soli i na koniec mąki, ot tak z pół torebki. Jasno już widać, że ciasto z tego będzie ekstra, puszyste, a nie zwykłe makaronowe. Trzeba je wyrobić naprawdę solidnie, tu męska ręka wyjątkowo w kuchni się przydaje. Niech tam ciasto teraz chwileczkę poczeka, bo akurat ostatnią cebulę musimy rzetelnie nożem posiekać. Zdarzyło się kiedyś przez tarkę cebulkę przecierać, ale to nie to. Siekana jakoś lepsza. To teraz na rozgrzaną już mocno patelnię z paroma łyżkami oleju wrzucamy cebulkę i odtajałe mielone. Przyprawy, co kto lubi do smaku. Z afrykańskiej wycieczki przywiozłem coś, co nie ma chyba nazwy, jest piekielną mieszanką aromatycznych i ostrych przypraw, a do takiego akurat farszu nadaje się nadzwyczaj. Zanim więc mięsko się dobrze poddusi, łapiemy za wałek i miękkie ciasto szybko zamieniamy na foremne kwadraty. Nie pozostaje potem już nic innego jak na te kwadraciki nałożyć farszu, zagiąć czterema rogami do góry, dokładnie zlepić i wrzucić do wrzącej wody. Zanim się zagotują dobrze jeszcze rozpuścić na patelni jakis pachnący tłuszczyk, o ile się znajdzie, a jak nie, to może szybciutko wyrobić coś z resztek keczupu albo innego zapomnianego w rogu lodówki sosu. No i mamy już na talerzu coś małego a smacznego. Kiedys wpadłem też na pomysł zalania tych mikropierożków błyskawicznie zagotowanym bulionem z kostki i nie powiem, jako małe poobiednie danko było to w sam raz.

Człowiek, a już z pewnością jego brzydsza odmiana, to istota słaba, niestety, oj, słabiutka... Nie zawsze mu charakteru wystarczy na pracę przy nawet tak szybkim daniu. Co wtedy? Pozostaje telefon, urządzenie na pierwszy rzut oka niejadalne, ale... Jak tak przedzwonić do kogoś, kogo podejrzewamy o pozostawanie w podobnym stanie ducha, to już po kilkunastu minutach radosnie zasiadamy przy stoliku na przykład w Filipsie. A tu na początek grzane piwko z korzeniami, bo wiosna jako pora roku delikatna boi się, czy akurat w kamasze nie trafi albo na kolejne wybory, więc podobno jej w tym roku nie będzie, tylko zaraz po mroźnej, dłuuuuugiej zimie - gorące lato nastąpi. A do piwka jakiś smalczyk z kiszonym ogóreczkiem, a to kaszanka z cebulką, pyszna nadzwyczaj. Tylko ta waga znów, niestety...

Wiesław Mądrzejowski

 

2006.03.29