Wysokie ceny węgla i trudności z jego dostępnością powodują, że część mieszkańców szuka innych surowców, by ogrzać swoje domy podczas nadchodzącej zimy. Dla wielu alternatywą staje się drewno. Na najtańszą gałęziówkę, zwaną popularnie chrustem, boomu na razie nie ma. Zdaniem leśników potencjalnych nabywców zniechęca to, że jego pozyskanie wymaga czasu oraz sporego nakładu pracy.

Czy będziemy się ogrzewać chrustem?
Zastępca nadleśniczego w Nadleśnictwie Szczytno Mariusz Karpiński zapewnia, że chrustu dla chętnych nie zabraknie. Większy popyt panuje jednak na gotowe drewno

NIE MA PANIKI

Wiosną, w obliczu nadciągającego kryzysu energetycznego, głośno było o wypowiedzi jednego z przedstawicieli rządu, który zachęcał obywateli do zbierania chrustu w lesie. Ponieważ sezon grzewczy zbliża się wielkimi krokami, postanowiliśmy sprawdzić, czy mieszkańcy wzięli sobie te rady do serca. Okazuje się, że wielkiego boomu na gałęziówkę, potocznie zwaną chrustem, w okolicznych nadleśnictwach nie widać. - Na razie nie ma paniki, ale od wiosny obserwujemy większe zapotrzebowanie na zakup tego surowca – informuje Mariusz Karpiński, zastępca nadleśniczego w Nadleśnictwie Szczytno. Wyjaśnia, że chętni do zakupu chrustu powinni zgłosić się do najbliższego leśniczego, który wskaże miejsce, gdzie można pozyskać ten surowiec. - Chrust to po prostu resztki poeksploatacyjne, drobnica, na którą najczęściej składają się wierzchołki drzew. Aby je pozyskać, trzeba samemu je okrzesać i ułożyć. Jest to znacznie tańsze niż drewno, ale trzeba się mocno napracować fizycznie – tłumaczy zastępca nadleśniczego. Ułożoną drobnicę musi jeszcze obmierzyć leśniczy, który na tej podstawie oszacuje jej koszt.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.