Monika Sochaczewska ze Szczytna od ponad dwóch miesięcy odbija się od urzędniczej ściany, walcząc o środki z rezerwy celowej wojewody na usuwanie skutków klęsk żywiołowych. Z dachu wielorodzinnego budynku, w którym mieszka, lutowa wichura zerwała dach i przewróciła dwa kominy. Miejscy urzędnicy uznali jednak, że nie ma podstaw, aby uruchomić komisję do szacowania strat.

Dlaczego burmistrz nie przysłał komisji?
Wichura, która przeszła nad miastem 19 lutego, zerwała dach oraz przewróciła kominy na budynku wielorodzinnym przy ul. Wasińskiego. Mimo wniosku mieszkańców, burmistrz nie uruchomił jednak komisji do szacowania szkód

PRZECIEŻ NIC SIĘ NIE WYDARZYŁO

Sobota 19 lutego przez wielu mieszkańców nie tylko powiatu szczycieńskiego, ale i całego kraju, zostanie zapamiętana na długo. Tego dnia nad Polską szalała potężna wichura, przed którą, za pomocą SMS-ów ostrzegało Rządowe Centrum Bezpieczeństwa. Komunikaty o możliwym pogodowym armagedonie pojawiły się również na internetowych stronach samorządów, w tym miasta Szczytna. Nikt jednak nie przypuszczał, że żywioł będzie aż tak niszczycielski. W sobotę, kiedy siła wiatru osiągała największe wartości, strażacy z terenu powiatu odnotowali rekordową liczbę zdarzeń. W Szczytnie i okolicznych miejscowościach, z powodu uszkodzenia linii energetycznych, przez kilka godzin nie było prądu. Wichura łamała drzewa, ale wyrządziła też szkody w budynkach, w tym najstarszej budowli sakralnej miasta – kościele ewangelickim, gdzie żywioł zerwał dachówki z wieży.

Do groźnego zdarzenia doszło też na ul. Wasińskiego. Silny podmuch wiatru zerwał tam poszycie dachowe z liczącego ponad 100 lat budynku wielorodzinnego, w którym mieszka Monika Sochaczewska z rodziną. Do tego przewrócone zostały dwa kominy. Resztki poszycia wpadły do ogródka pani Moniki, wyrządzając tam kolejne szkody. Dopiero po pięciu godzinach, z powodu awarii numeru 112 przyjechali strażacy, aby usunąć luźne elementy dachu zagrażające bezpieczeństwu i uprzątnąć gruz. Z kolei następnego dnia na miejsce przybyli pracownicy TBS, którzy prowizorycznie zabezpieczyli zerwany dach plandekami, aby do środka nie dostawała się woda. - Pierwsze, o czym pomyślałam w tej sytuacji, było to, żeby zadzwonić do Wydziału Zarządzania Kryzysowego w Urzędzie Miejskim. Ku mojemu zdziwieniu, pracownik, który odebrał telefon, stwierdził jednak, że przecież nic strasznego się nie wydarzyło – relacjonuje mieszkanka.

 

 

Aby zapoznać się z pełną treścią artykułu zachęcamy
do wykupienia e-prenumeraty.