Pierwsze tygodnie funkcjonowania marketu przy ulicy Chrobrego przyprawiły miejskich handlowców o ból głowy. Znaczący odpływ klientów oraz spadek obrotów odczuli wszyscy, zarówno ci mniejsi, jak i więksi.

Drapieżny market

KONTROWERSYJNY OD POCZĄTKU

Nowy market, jeszcze przed otwarciem, wzbudzał wiele kontrowersji. Jego przeciwnicy, wśród których prym wiedli radni opozycji, podkreślali, że miasto nie odniesie żadnych korzyści z budowy tego obiektu. Wiele głosów dezaprobaty wywołała częściowa tylko modernizacja ulicy Chrobrego i wycinka rosnących tam drzew. Radnych niepokoiła również kwestia powierzchni sklepu. Według nich, obiekt nawet dwukrotnie przekracza ustaloną wcześniej normę. Od samego początku obawy wzbudzał także wpływ marketu na szczycieńskich handlowców, którzy i tak muszą konkurować z zagranicznymi sieciami. Tych bowiem w mieście nie brakuje. Pierwsze tygodnie funkcjonowania nowego obiektu w znacznym stopniu potwierdziły te niepokoje.

PUSTKI NA TARGOWISKU

Podczas gdy parking przed marketem zastawiony był szczelnie samochodami, inne sklepy świeciły pustkami. Podobnie sytuacja wyglądała na targowisku i do tej pory niewiele się zmieniła.

- Takiego roku jeszcze nie było. Sprzedaż spadła nawet o 60%. Teraz pracujemy tylko na opłaty za czynsz. Długo tak nie wytrzymamy - mówi trudniąca się handlem od piętnastu lat Renata Drężek.

- W tej chwili walczymy o przetrwanie. Nie możemy przecież sprzedawać produktów po niższej niż ich kupno cenie - dodaje Cecylia Samsel ze stoiska mięsnego.

Na targowisku znacząco spadła sprzedaż drobiu, wędlin, słodyczy i ryb.

POZA ZASIĘGIEM

Powodów do radości nie mają także właściciele sklepów sąsiadujących z Kauflandem. Wielu klientów, którzy do tej pory robili u nich zakupy, wybrało teraz nowy market.

- Zdarza się, że teraz czekamy nawet godzinę aż ktoś przyjdzie - mówi Jolanta Bryk ze sklepu "U Bryka".

Jej mąż Tadeusz, pytany o możliwość podjęcia konkurowania z zagraniczną siecią, rozkłada ręce.

- Są poza naszym zasięgiem. My kupujemy towar drożej niż oni go sprzedają. Poza tym market znajduje się w bardzo dobrym punkcie miasta, ma duży parking, a przed naszym sklepem nawet nie można się zatrzymać - ubolewa pan Tadeusz.

Nie wierzy też w to, że po pierwszych tygodniach ludzie przestaną tak licznie odwiedzać market. Dla niego oznacza to dalszy spadek obrotów.

- Sami jakoś na siebie zarobimy, ale nie mamy żadnych szans na rozwój. O zatrudnieniu nowego pracownika możemy zapomnieć - mówi.

Sąsiedztwo Kauflandu daje się też we znaki właścicielowi pobliskiej apteki Grzegorzowi Rusinowskiemu. Nie podoba mu się m.in. organizacja ruchu na ulicy Chrobrego. Po jej zmianie przed jego apteką nie można się już zatrzymywać, co bardzo utrudnia życie osobom chcącym zaopatrzyć się w leki.

- Teraz kupujący u nas muszą parkować na chodniku. Zdarzało się, że wypędzała ich stąd straż miejska. To odstrasza nam klientów - nie kryje oburzenia aptekarz.

Ma też liczne uwagi do polityki władz miasta, które, jego zdaniem, faworyzują duże sieci kosztem drobniejszych, lokalnych podmiotów.

- Nie rozumiem, dlaczego miasto robi wszystko dla marketów. To tworzenie nierównej konkurencji - uważa Grzegorz Rusinowski.

NA SPACER DO MARKETU

Wiele pretensji do władz ma także kierowniczka hurtowni "WIK" Danuta Bondaruk. W tej placówce obroty spadły aż o ok. 40-50%.

- Dziwię się, że pan burmistrz dopuścił do powstania tak dużego sklepu. Zarówno ja, jak i pozostali pracownicy obawiamy się teraz, że stracimy pracę. Nikt nie będzie nas przecież zatrudniał, gdy nie ma obrotów - mówi Danuta Bondaruk.

Mniej osób odwiedza ostatnio również sklepy należące do szczycieńskiego oddziału olsztyńskiego "Społem" PSS. Zdaniem dyrektora Bogusława Palmowskiego to wynik zwykłej ludzkiej ciekawości i dużej cenowej konkurencji. Uważa on, że na ostateczne podsumowania dotyczące wpływu nowego marketu na należące do "Społem" sklepy jest jeszcze za wcześnie. Przyznaje jednak, że obecna sytuacja nie napawa go optymizmem.

- W pierwszym tygodniu funkcjonowania marketu w naszym sklepie mięsnym obroty spadły o połowę.

Jego zdaniem siła Kauflandu tkwi w korzystnej lokalizacji oraz bogactwie oferowanego towaru.

- Ludzie chodzą tam jak na spacer, żeby popatrzeć na to, co się sprzedaje. Poza tym w tak dużym obiekcie można kupić wszystko. To przyciąga klientów - mówi Bogusław Palmowski.

KULTURALNY SKLEP

Nie brakuje jednak, i to w gronie miejskiej opozycji, takich, którym nowy market przypadł do gustu. Należy do nich Adolf Gudzbeler.

- Spośród istniejących w Szczytnie marketów ten jest najbardziej kulturalny. Są w nim toalety i miła obsługa, która pomoże w razie potrzeby - zapewnia radny.

Według niego to dobrze, że takie obiekty powstają. Ich zaletą są niskie ceny i duży wybór towaru. Zarzuty dotyczące zgubnego wpływu marketów na lokalny rynek kwituje krótko.

- Takie są prawa natury. Zawsze słabsi musza padać, żeby ci silniejsi mogli żyć.

Co zatem odpowie tym, którzy z powodu konkurencji dużych sieci stracą pracę?

- Niech porozmawiają z pracownikami byłych PGR-ów. Teraz ci ludzie chodzą po Szczytnie i szukają, gdzie mogą choćby o 3 gr taniej kupić chleb. Te duże sklepy są dla nich prawdziwym wybawieniem - podkreśla Adolf Gudzbeler.

Ewa Kułakowska

Opinie handlujących na targowisku zebrała Justyna Samsel

2006.03.01