Odcinek 65

Powoli kończyło się krótkie mazurskie lato. Jeszcze tylko kilka dni miało grzać ciepłe słońce, jeszcze ostatnie bociany z niechęcią odrywały się od łąk pełnych żab i gryzoni. Coraz rzadziej wieczorami na nadjeziornych biwakach rozbrzmiewały dźwięki gitar. Pojawili się pierwsi wczasowi emeryci, pracowicie zapełniający słoiki czarnymi jagodami i pierwszymi jesiennymi grzybami.

W Mieszcznie sklepikarze i właściciele barów podliczali zyski, klnąc jak zawsze na zbyt krótki okres turystycznej hossy. Jak zwykle zresztą nikt nie zadał sobie najmniejszego trudu, aby krótki sezon turystyczny wydłużyć ile tylko kieszeń przybyszów zdoła wytrzymać. W końcu czym się tu martwić? W przyszłym roku znów będzie lato, a do tego czasu jakoś się wytrzyma... Przecież tak było zawsze i tak zawsze będzie.

Nie wszyscy jednak szykowali się do długiego zimowego snu. Zbliżały się wybory do zarządu ogródków działkowych, a chętnych do objęcia tam jakiejkolwiek funkcji było sporo. Przecież jeszcze nie wszystkie działki podzielono, jeszcze można temu i owemu pomóc, i załatwić pracę przy naprawie płotu czy wodociągu. Farbę na malowanie świetlicy też można kupić w tym a nie innym sklepie. Ech, co tu gadać. Władza, nawet malutka, to zawsze władza! A gdzie władza, tam zawsze trochę grosza się znajdzie.

Chruściel nie miał złudzeń. - Jeżeli nie uda mi się załapać na szefa ogródków, to leżymy! - westchnął ciężko i sięgnął do koszyka po kolejną butelkę piwa.

- Eeee, zawsze dasz sobie radę - żona nadal wierzyła w gwiazdę swego "misia" - przecież w całym Mieszcznie nie ma lepszego fachowca od ogródków!

- Kto teraz patrzy na fachowców? Ważna właściwa legitymacja albo szwagier z układami! - ze złością przyłożył butelkę do ust i opróżnił ją w imponującym tempie.

- Przecież zawsze tak było, to co się przejmujesz?

- Dziecko jesteś, kochanie, dziecko! - pogłaskał czule żonę po plecach. - Ale to były inne legitymacje i inne układy, a teraz potrzebne są inne!

- Ty się z każdym dogadasz! - nie traciła nadziei.

- Robię co mogę, ale z każdym nie da rady. Wiesz ilu jest chętnych? Od cholery i trochę! - pokręcił ze smutkiem głową.

- Nie ma lepszych od ciebie i koniec! - postawiła sprawę jasno.

- Zobacz lepiej, co wyprawia Rysio Bańka! Na głowie staje, żeby mi zaszkodzić, obszczekuje gdzie tylko może. Tak mi drań dziękuje, że zrobiłem z niego człowieka!

- Prawda, na wdzięczność nie ma co liczyć - zgodziła się. - Ale przecież sobie z nim poradzisz, co?

- Jasne, z nim, Dyrektorem, panią Stasią, Leśniewskim, Styczniem od osiołków i diabli jeszcze wiedzą z kim...

- Mam już tego dosyć... - westchnął ciężko. - A może byśmy tak dali sobie spokój, co? Z ogródkami, wyborami...

- Coo?! To co będziesz robił? Z czego będziemy żyli?

- Może wyjedziemy do Anglii, albo Irlandii? Znam paru ludzi w Londynie...

- A ja mam zmywać naczynia czy sprzątać wagony w metrze?! To po to za ciebie wyszłam? A co mi obiecywałeś?! Przyjęcia, wyjazdy w delegacje, ciuchy, służącą... Ale byłam głupia!

- I co ja teraz zrobię... - załkała i wtuliła się w fotel. Chruściel otworzył szeroko usta i z wysiłkiem łapał powietrze. Z niespodziewaną lekkością poderwał się z fotela i objął drgające od szlochu plecy.

- No dobrze, już dobrze, tylko nie płacz... Damy sobie radę, zobaczysz - przytulił żonę do rozległej piersi.

- Ale przecież mówiłeś... mówiłeś...

- Każdy może mieć chwilę słabości, ale już mi przeszło! - wyprostował się energicznie.

- Tylko sam nie dam rady, muszę mieć jakieś oparcie!

Pochlipywanie ustało natychmiast. - Masz oparcie!

- Gdzie?

- Tutaj! - złapała wskazujący palec Chruściela i skierowała go w kierunku swej głowy.

- Jeszcze sam nie wiesz, co ja tu mam!

- Fiu bździu - pomyślał, ale uśmiechnął się szeroko zadowolony, że kryzys minął.

- Nie śmiej się, nie śmiej! Na małe, ładne dziewczynki nikt nie zwraca uwagi, a one też mają uszy! I nie mają sklerozy! - uśmiechnęła się mokrymi jeszcze od łez oczami.

- Co ty gadasz? Jakie dziewczynki? Ja tam przecież... Sama wiesz zresztą - uśmiechnął się.

- No właśnie. Dziewczynki jak mebelki, dziś są, jutro ich nie ma. Ale niektóre pamiętają co nieco. Nawet więcej od ciebie - pogroziła Chruścielowi palcem.

- Zaraz, bo nie łapię... O co ci chodzi? - ciarki mu przeszły po plecach.

- Nie bój się misiu, nie bój! - roześmiała się już promiennie.

- Mam kilka fajnych koleżanek. Pamiętasz przecież Zośkę, Baśkę... no wiesz, tę z czwartej ce. Blondynkę z zielonymi oczami. Wyszła za tego Włodka z Pocztowej.

- No i co ta Baśka i Zośka?

- One też nie mają sklerozy, a jak im co nieco obiecamy, to sobie mogą wiele przypomnieć. Parę osób bardzo by się ucieszyło. Kilka zdjęć też by się znalazło! Pamiętasz?

Chruściel lekko się zarumienił, chociaż właściwie nie wiedział dlaczego. Szansę jednak wyczuł od razu.

- Pogadasz z nimi?

- Jak mnie misio ładnie poprosi, to pogadam. A potem pogadam jeszcze z jedną czy drugą panią... A potem misio będzie miał już luz i będzie rządził ogródkiem...

- Czy już ci mówiłem, że cię kocham? - Chruściel głęboko odetchnął.

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.08.16