Odcinek 37

Tylko mali i niewdzięczni ludkowie przypuszczają, że bycie wysokim urzędnikiem w małym, ale prężnym mieście, to same zaszczyty, przyjemności, opływanie w dobra i przywileje wszelakie. A tak wcale nie jest, bynajmniej! Kłopotów mają notable co niemiara, nie tylko z własną wymagającą rodziną, ale i z przyjaciółmi, podwładnymi czy w końcu z elektoratem. Z tymi to najgorzej! - Ech, były kiedyś czasy - westchnął Chruściel - były!

- Z szacunkiem się do człowieka zwracali, grzecznie. Niektórzy to czapkę już w bramie zdejmowali, nie to co teraz! Włażą do gabinetu jak do obory, rozsiadają, służbową kawę żłopia! I załatw wszystko zaraz i dobrze, bo jak nie, to... Namnożyło się tych, cholera, rzeczników, komitetów, tfu!, zgiń przepadnij maro nieczysta!, czy innych tam CAP-ów, KAP-ów czy CIP-ów. I każdy mądry, każdy ważny tylko poluje, żeby się człowiek pośliznął, żeby jedno słówko kłapął nie takie jak trzeba. Na dzisiaj nie takie oczywiście, bo wczoraj były inne, jutro jeszcze na inne trzeba będzie uważać! A tu jeszcze mikrofony pod nos podtykają, kamera zza każdego rogu wygląda, wysmarkać się nie można, bo zaraz w telewizji pokażą, albo w gazecie obsmarują, że władza ma elektorat w nosie!

- Jest jeszcze na szczęście ktoś, na kogo zawsze można liczyć. Grzeczni, dobrze wychowani, stara dobra szkoła. Tylko czasu mają trochę za dużo i marudzą czasami ciut długo, ale da się wytrzymać. No i dużo ich jest, na każde wybory na pewno pójdą, głosy jak w banku! - uśmiechnął się z rozmarzeniem. - To i dbać o nich trzeba, doceniać, hołubić! Drodzy nie są, wystarczy od czasu do czasu na herbatkę zaprosić, pogadać jak z człowiekiem, medal jakiś przypiąć. A już najlepiej to sztandar ufundować, wręczyć, rączki ucałować. I ładnie potem wygląda jak od święta człowiek ulicą idzie, a tu przed nim sztandary jeden za drugim. I co roku ich więcej, sztandarów i bohaterów.

- O właśnie - przypomniał sobie - gdzie ten Maciejko i Leśniewski!? Już dawno mieli tu u mnie być! Oj, nie spieszy im się, nie spieszy... W końcu to właściwie dlaczego by mieli tak sobie zelówki zrywać? W końcu to ja mam do nich interes, a nie oni do mnie. To u nich jest szmal, cholera, a nie u mnie! Mogą sobie pozwolić na spóźnienie!

Zaczął przeglądać leżący na biurku stos kolorowych plansz. Już od kilku miesięcy robił wszystko, żeby mocnym akcentem ukoronować okres odsiadki na swoim stołku. I wydawałoby się, że taki dobry pomysł! Odsłonięcie pomnika, to jest to. Piękny, piękny... Nie mógł się napatrzeć na plansze z pomnikiem nieznanego bohatera. A jaki tani! Tylko ci cholerni wybrzydzacze... A to im się sukmana nie podoba, a to miejsce nie dość godne!

- Pan Leśniewski i pan Maciejko - zaanonsowała sekretarka.

- Co tam cię stary przypiliło - Maciejko od drzwi dał do zrozumienia, że nie zamierza zbyt długo marnować cennego czasu w tym gabinecie.

- Jeżeli chodzi o pomnik, to nie ma o czym gadać - Leśniewski jak zawsze był do bólu konkretny.

- Zaraz, zaraz, powoli. Siadajcie, to sobie spokojnie pogadamy... - Chruściel jako weteran rokowań i różnorodnych dyskretnych misji nie przejął się specjalnie niezbyt miłym powitaniem ze strony gości.

- Wiem, czytałem, słyszałem. Pół Mieszczna się śmieje! Dziesięć procent! - nie odpuszczał Maciejko.

- A co tu znowu takiego śmiesznego, płakać trzeba raczej nad brakiem zrozumienia, nawet patriotyzmu bym powiedział! - uderzył Chruściel w wysokie tony.

- Ty patriotyzm to zostaw w spokoju, dobra! - Leśniewski skrzywił się i siorbnął słabej urzędniczej kawy. - Jak ktoś się zabiera do interesów od, no powiedzmy tylnej strony, to ma na dzisiaj dziesięć procent środków i może sobie pomarzyć tylko o wielkich przedwyborczych uroczystościach.

- Po to was właśnie zaprosiłem, żeby pomyśleć jak temu zaradzić!

- To trzeba było nas zaprosić jak zaczynałeś tę całą awanturę, jak sobie dałeś ten kit wcisnąć, który nawet na obrazku wygląda jak... lepiej nie gadać!

- Ale ludziom się podoba...

- Jakim ludziom? Jak ci paru kumatych gości mówi, że chcesz miasto zeszpecić to ich nie słuchasz. Kto cię w szkole plastyki uczył?

- Ja miałem do wyboru, plastykę albo wuef... - usprawiedliwiał się Chruściel.

- I widać co wybrałeś, widać! - Leśniewski był bezlitosny.

- Ale pomożecie, co? - Chruściel spuścił z tonu.

Obaj potentaci spojrzeli po sobie.

- Jak bym takie interesy robił jak ty z tym całym bałaganem, to też bym za biurkiem teraz papierki na państwowej posadzie tylko mógł przewracać, a nie uczciwym interesem kręcić! - zaczął Maciejko.

- Forsy wyrzucać w błoto nie lubię, ale na Mieszcznie mi zależy - dodał Leśniewski.

Chruściel ujrzał światełko w tunelu. - No to co proponujecie? - poderwał się radośnie z fotela, sprawnym ruchem przesunął głowę wielkiej drewnianej rzeźby rybaka i wydobył z niej butelkę brandy, a zza zielonego segregatora wyjął kieliszki.

- No to za dobroczyńców naszego miasta! - wzniósł toast.

- Zaczniemy od tego, że ogłosisz konkurs - Maciejko wsunął wielki nos do kieliszka i skrzywił się - Cienkie, cienkie...

- Już za późno, ja obiecałem przecież... Nie zdążymy! - żachnął się Chruściel.

- No jak tak, to radź sobie sam, może ci wystarczy na cokół! - Leśniewski podniósł się z fotela.

- A nie można by jakoś tak trochę przerobić, no poprawić pod wasz gust, co?

- Czy ty przynajmniej raz słyszałeś o tym, że jak coś ma być zrobione porządnie, to muszą to robić fachowcy? - Maciejko też zmierzał do drzwi.

- Ale dlaczego od razu fachowcy? - Chruściel ciągle nie rozumiał.

Marek Długosz

Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2006.02.01